wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 3

Rozdzial 3
Annabeth

 Percy’ego zaatakowała hydra. Ja nie mam swojego sztyletu. Percy wyciągnął miecz i wrzasnął:
 - Annabeth! Uciekaj!
 - Nie zostawię cię tu!
 Hydra zaatakowała. Percy odskoczył i odciął trzy łby potworowi za jednym razem. Na miejscu odciętych głów prawie natychmiast pojawiły się nowe. Chłopak zaklął. Nawet jak na hydrę, potwór był wyjątkowo duży. Jego nogi sięgały Percy’emu do szyi.
 Szybko przypomniałam sobie jak pokonać stworzenie z Tartaru. Ogień. Potrzebuję ognia. Co mogło by się przydać? Raczej nie zapałki. Wątpię, bym znalazła miotacz ognia. Chyba, że taki prowizoryczny.
 Miałam już plan. Paczkę od Hermesa zostawiłam na chodniku. Później po nią wrócę. Podbiegłam do pewnej kobiety. Tłum ludzi stał na placu i przyglądał się walce Percy’ego z dzieckiem Tyfona i Echidny. Ciekawe, co widzieli? Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Percy potrzebował pomocy. Wyrwałam kobiecie torebkę i popędziłam z powrotem do swojego chłopaka. Moja ofiara nawet mnie nie goniła. Zatrzymałam się kilka metrów przed potworem w celu przeszukania torebki. Na szczęście znalazłam to, czego potrzebowałam. Mianowicie zapalniczkę i dezodorant.
 Spojrzałam na walkę. Percy nieźle sobie radził, ale niedługo opadnie z sił. Hydra była ogromna, więc i powolna. Idealnie.
 - Percy! – krzyknęłam. – Wejdź pod jej ciało!
 Przez małą chwilę miał zaskoczoną minę, ale po chwili zrozumiał. Poodcinał parę głów zanim zaczęły zionąć ogniem i wskoczył hydrze pod brzuch. Nie widziałam, co tam robi, ale poskutkowało. Już po chwili hydra zwaliła się na ziemię. Percy wyskoczył spod niej i poodcinał jej nogi. Mimo braku kończyn, stworzenie nadal było bardzo niebezpieczne. Miało około dwudziestu głów i ziało ogniem. Poradziłam Percy’emu by je jej poodcinał. Podczas gdy on walczył z głowami, ja przygotowałam do użycia mój prowizoryczny miotacz ognia. Podeszłam bliżej potwora.
 Percy walczył jak demon. Błyskawicznie odcinał głowy potworowi. Ten nawet nie zdążył zareagować, a tu nagle: CIACH! Głowy nie ma. Emanowała od niego taka waleczność i pewność siebie. Taka jego strona ujawniała się tylko podczas walki. Wyglądał tak cudownie.
 Otrząsnęłam się z tych rozmyślań. Teraz trzeba pokonać hydrę. Wyciągnęłam zapalniczkę przed siebie, na całą długość ramienia. Następnie przyłożyłam dezodorant jakieś pięć centymetrów od zapalniczki. Mój plan był ryzykowny,żeby nie powiedzieć wariacki. Ale nie miałam innego wyjścia.
 Nacisnęłam przycisk dezodorantu i zapaliłam zapalniczkę. Buchnął ogień. Blask płomieni mnie oślepił. Bił od nich taki żar, że myślałam, że się stopię. Po chwili odzyskałam wzrok. Strumień ognia był jednostajny. Obeszłam całą hydrę. Po chwili została z niej kupka popiołu. Dezodorant się skończył. Zgasiłam zapalniczkę. Spojrzałam na swoje ciało. Nic mi się nie stało. Bogom niech będą dzięki. Podbiegł do mnie Percy.
 - Annabeth! Nic ci nie jest? To było wspaniałe! – powiedział, po czym ją przytulił.
 Ścisnęłam go mocno. Tyson byłby dumny z takiego uścisku. Percy jęknął i skrzywił się z bólu. Odsunęłam się od niego. Chyba nie przytuliłam go tak mocno? Wtedy spojrzałam na jego klatkę piersiową. W jego koszulce była dziura. Na jego skórze było wielka rana. Od obojczyka do końca żeber. Nie była głęboka, ale miała paskudną barwę. Rany chyba nie powinny być żółte, prawda?
 Zrozumiałam. Żółć hydry. Zabójcza.. O bogowie... Ale raczej nie było jej dużo, skoro Percy jeszcze żył. Ale wkrótce dotrze do krwi. A potem do serca, a wtedy... Nie, nie mogę tak myśleć. Musi być jakiś sposób.

 Nie zdążyłam mu nic powiedzieć, bo wtedy pod nami zawalił się chodnik. Zdążyłam pochwycić paczkę od Hermesa i zapadliśmy się pod ziemię. Wpadliśmy do jakiegoś tunelu, który wyglądał jakby był z lochu zamku ze średniowiecza. Sklepienie nad nami się zamknęło. W ścianach błysnęły pochodnie. Nie zdążyłam się rozejrzeć, bo Percy krzyknął przeraźliwie z bólu i padł na kolana. 

sobota, 26 lipca 2014

Rozdział 2

Rozdzial 2
Percy

 Labirynt? Serio? Myślałem, że się zawalił. A może istniał na całym świecie, a został zniszczony tylko w Ameryce? Czy to oznaczało, że jesteśmy w Europie? A może w Azji lub Afryce? Za dużo pytań bez odpowiedzi jak na mój gust.
 Spojrzałem na Annabeth. Prawie widziałem trybiki obracające się w jej mózgu. Jej myśli pędziły z prędkością światła. W końcu spojrzała na mnie. Jej stalowoszarych oczach dostrzegłem niepokój.
 - Chyba będziemy musieli tam wejść – powiedziała bez entuzjazmu.
 - Niestety masz rację – odpowiedziałem.
 - A może najpierw obejdziemy całą tę grotę i sprawdzimy czy nie ma innego wyjścia?
 - Jak uważasz.
 - Myślę, że tak będzie lepiej. Wcale nie uśmiecha mi się chodzenie po Labiryncie.
 Wziąłem ją za rękę i poszliśmy dalej. Jaskinia okazała się naprawdę ogromna. Na moje oko miała rozmiary około pięciu boisk piłkarskich. Po mniej więcej godzinie wędrowania w ciemnościach znowu ujrzeliśmy jaśniejący bladym światłem znak Dedala.
 - No to co, wchodzimy? – zapytałem.
 - Aha – mruknęła Annabeth w odpowiedzi i dotknęła delty.
 Ściana jaskini rozsunęła się ukazując wejście do Labiryntu. Wszedłem pierwszy. Znalazłem się w tunelu. Rozejrzałem się. Wyglądało to jak kanał pod miastem. Na jednej ze ścian była drabinka. Spojrzałem na sufit. Było tam wejście jak do studzienki kanalizacyjnej.
 - Może powinniśmy wyjść – zaproponowałem. – Przynajmniej dowiemy się gdzie jesteśmy.
 Mądralińska kiwnęła głową na znak zgody. Wszedłem na drabinkę. Pokrywa nie była taka ciężka na jaką wyglądała. Podniosłem ją i przesunąłem w bok. Następnie wyszedłem i pomogłem wyjść Annabeth. Rozejrzałem się. Ludzie nie zwracali na nas uwagi. A niby czemu? Przecież dwójka nastolatków wychodząca z kanałów nie jest niczym nadzwyczajnym. Sam widuję takie sceny kilka razy dziennie. A teraz do rzeczy. Gdzie jesteśmy? Tego nie wiem. Ludzie mówili w jakimś dziwnym języku. Przypominał trochę chorobę gardła. Niemiecki? Postanowiłem zapytać Annabeth.
 - Wiesz gdzie jesteśmy?
 - Niemcy. A konkretnie: Berlin.
 - A skąd wiesz?
 - Spójrz za siebie.
 Było tam coś co już napewno widziałem. Na historii. Jakaś brama czy coś.
 - A co to jest?
 - Brama Brandenburska, Glonomóżdżku.
 - Ach, no tak.
 Rozejrzałem się raz jeszcze. Przy jednym ze stolików w kawiarni siedział jakiś facet i czytał gazetę. Czemu zwrócił moją uwagę? Wyglądał zwyczajnie, ale przy jego stoliku była złota laska z wężami. Jak to się nazywało? Kaduceusz? Tak, chyba tak. Annabeth patrzyła w tę samą stronę co ja.
 - Percy, czy to jest Hermes? – zapytała.
 - Wydaję mi się, że tak.
 - Chodźmy sprawdzić.
 Podeszliśmy do niego. Rzeczywiście wyglądał jak Hermes. Wtedy, kiedy spotkałem go po raz pierwszy. Miał na sobie strój biegacza.
 - Hermesie? – zapytała Annabeth.
 - Och! Percy, Annabeth, czekałem na was. Usiądźcie proszę.
 Zajęliśmy miejsca naprzeciw boga.
 - Wiecie co? – zagadnął nas. – Zanim przybyłem do Niemiec, nie widziałem po co istnieje wieczność. Teraz już wiem. By niektórym z nas dać szansę nauczenia się niemieckiego. Sądzę, że tylko Atena jest w stanie przeczytać niemiecką gazetę – powiedział, po czym zmiął gazetę w kulkę i rzucił za siebie. – A teraz do rzeczy. Pewnie zastanawiacie się skąd wiedziałem, że tu jesteście?
 - To też – powiedziała Annabeth. – Bardziej chcemy wiedzieć dlaczego zostaliśmy uwięzieni w jaskini, przez kogo i dlaczego tak łatwo wyszliśmy.
 - Na to musicie sami znaleźć odpowiedź. Ja nie mogę udzielać wam takich informacji.
 - No dobra. To po co tu jesteś?
 - Zeus mnie przysłał. Aha, Percy, mam twój magiczny długopis.
Wręczył mi go. Spojrzałem na niego ze zdumieniem.
 - Skąd... Jak...
 - Nieważne. Annabeth dla ciebie mam to.
 Podał jej paczkę wielkości książki.
 - Mam rozumieć, że Zeus przysłał cię tutaj tylko po to, żebyś oddał Percy’emu Orkana, a mnie przekazał przesyłkę?
 - Mniej więcej. Dobra dzieciaki. Mam jeszcze mnóstwo paczek do doręczenia, więc muszę lecieć.
 Wstał i obrócił się na pięcie. Już miał odmaszerować, gdy spojrzał przez ramię na Annabeth.
 - Mam dla ciebie radę, córko Ateny. Kiedy czytasz książki o zdrowiu, uważaj. Jeden błąd drukarski może cię zabić.
 Mówiąc to rozpłynął się w powietrzu. Obróciłem głowę ku Annabeth.
 - Co to miało być?
 - Na razie nie wiem. Muszę pomyśleć. Musimy najpierw dostać się do Obozu Herosów.
Wstaliśmy od stolika i wyszliśmy na zewnątrz.
 - Może uda mi się wezwać Mrocznego?
 - Tak, możesz spróbować.

 Nie zdążyłem się skupić, gdyż nagle przede mną pojawiła się hydra.

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 1

Rozdzial 1
Annabeth

 Ocknęłam się. Nie otworzyłam od razu oczu. Czułam pod sobą nierówną, twardą i zimną powierzchnię. Zapewne skały. Dla upewnienia się, wciągnęłam powietrze. Było wilgotne i nieświeże. Tak, byłam w jaskini.
Odważyłam się otworzyć oczy. Na początku nie widziałam nic, lecz powoli mój wzrok przyzwyczajał się do wszechogarniającej ciemności. Nie było widać praktycznie nic. Nie widziałam nawet sufitu. Przekręciłam głowę i poczułam ból. Musiałam być nieprzytomna bardzo długi czas, gdyż całe ciało mi zdrętwiało. Ostrożnie usiadłam i rozejrzałam się. Nie widziałam żadnych ścian. Musiałam być w wielkiej grocie. Mój oddech odbijał się echem od skał.
Nagle, oprócz mojego oddechu usłyszałam czyjś inny, spokojny. Tętno mi przyśpieszyło i zastygłam na chwilę w bezruchu. Zaczęłam powoli wstawać, ignorując moje protestujące kości i stawy. Kiedy już wstałam, zaczęłam iść po omacku przed siebie, wyciągając ręce. Zrobiłam kilkanaście kroków a wtedy moje dłonie natrafiły na skalną ścianę. Zaczęłam iść wzdłuż niej. Nie wiem, po co. Może coś odkryję? Tylko co? Następną skałę? Moje rozmyślania przerwało potknięcie się o coś. Wyłożyłam się na podłogę, ocierając się przy tym twarzą o ścianę. Poczułam piekący ból w policzku. Odwróciłam się, aby spojrzeć o co zahaczyłam.
Okazało się, że były to nogi jakiegoś chłopaka. Przyjrzałam się mu dokładniej. O bogowie... To nie był „jakiś chłopak”, tylko Percy. Mój Glonomóżdżek. Był nieprzytomny. Pewnie też dali mu chloroform. Ale dlaczego jeszcze się nie obudził? Może powinnam to zrobić? Nie mam nic do stracenia. Spróbuję.
 - Hej, Percy – powiedziałam, potrząsając nim. – Obudź się.
Nie reagował. W desperacji zaczęłam krzyczeć i trząść nim mocniej.
 - Percy! Obudź się! Hej!
Mruknął coś w odpowiedzi, a potem otworzył oczy. Mocno się do niego przytuliłam.
 - Annabeth? Co się stało? Gdzie jesteśmy? – zapytał i usiadł. – Rany! Co ci się stało w twarz?
 - To nic takiego – zapomniałam o moim zdartym policzku. - Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy, Percy. Ani jak tu trafiliśmy – powiedziałam zmieniając temat. – Walczyłam z Erynią przed domem...
 - Czekaj – przerwał mi. – Ja też walczyłem z Erynią – przynajmniej zamierzałem – ale wtedy, ktoś złapał mnie od tyłu i...
 - ... i przystawił ci dłoń do twarzy – dokończyłam zdanie za niego. Spojrzał na mnie zaskoczony. – Mnie też to spotkało. W dłoni tego kogoś był chloroform. Silny środek odurzający.
Zaczęła dochodzić do mnie prawda. Ktoś nas porwał. Ale po co? I kto? Przecież pokonaliśmy Kronosa i Gaję. Kto inny mógł nas uprowadzić? Spojrzałam na twarz mojego chłopaka. Po jego minie wywnioskowałam, że musiał zastanawiać się nad tym samym, co ja.
 - Musimy przeszukać tę grotę – powiedziałam.
 - Szkoda, że prawie nic nie widać.
 - Pewnie nie masz Orkana, co? -  zapytałam z głupią nadzieją w głosie. Wtedy mielibyśmy jakieś źródło światła. Marne, ale zawsze. No i przy okazji broń.
Percy zaczął grzebać w kieszeniach, ale wiedziałam, że to nic nie da.
 - Nie mam. A może ty jakimś cudem masz swój sztylet?
 - Chciałoby się.
 - No cóż, trzeba będzie szukać po omacku.
Przytaknęłam. Wstaliśmy i złapaliśmy się za ręce. Ruszyliśmy wzdłuż ściany. Szliśmy i szliśmy. Sunęłam ręką po skale. Nagle natrafiłam ręką na coś małego i włochatego. Przypatrzyłam się temu.
 - Pająki! -  wrzasnęłam i odskoczyłam na Percy’ego.
Chłopak nie spodziewał się tego i upadł na ziemię. Ja wylądowałam na nim. Szybko się ogarnęłam. Wstając, pociągnęłam Glonomóżdżka za sobą.
 - Przepraszam.
 - Spokojnie, wiem, że boisz się pająków

Uśmiechnęłam się z zażenowaniem. Myślałam, że po spotkaniu z Arachne mój lęk trochę się zmniejszył, ale nic z tego. Po raz nie wiem który rozejrzałam się po grocie. Nie wiem po co, bo przecież było całkiem ciemno. Wtedy zobaczyłam coś na ścianie, kilka metrów od nas. Jaśniało w ciemności przytłumionym, jasnoniebieskim światłem. Podeszłam do szybko do źródła światła. Na początku mnie poraziło, lecz wkrótce ujrzałam znak. Delta. Znak Dedala. Labirynt.
**********************************************************

Cóż, rozdział trochę krótki i nudny, ale to tylko wprowadzenie. Następny jutro. Pozdrawiam tych, którzy czytają moje wypociny :)

czwartek, 17 lipca 2014

Prolog

prolog
Annabeth

 Nie wiedziałam, co się stało.
W jednej chwili spokojnie walczyłam sobie z Erynią a kiedy miałam zadać ostateczny cios i zesłać ją do Tartaru, coś – a raczej ktoś – złapał mnie od tyłu i przystawił dłoń do twarzy. W dłoni tego ktosia była jakaś chusteczka.
Bez namysłu wciągnęłam powietrze do płuc. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Powoli traciłam przytomność. „Chloroform”- pomyślałam nieprzytomnie i przed oczami stanęła mi ciemność.

Percy

 Głupie Erynie. Zawsze zaatakują wtedy, gdy człowiek się ich nie spodziewa.
Właśnie brałem sobie prysznic, kiedy usłyszałem skrzek. Automatycznie sięgnąłem do kieszeni po Orkana, lecz moja ręka trafiła na gołą skórę. Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Tymczasem skrzek się wzmógł. Szybko wyszedłem spod prysznica i nałożyłem na siebie ubranie. Przecież nie będę walczył z potworem nagi. Ponownie sięgnąłem po mój miecz. Kopniakiem otworzyłem drzwi łazienki i zobaczyłem Erynię siedzącą na stole w salonie. Zgadnijcie, co robiła. Najnormalniej w świecie rozwiązywała krzyżówkę. To co zobaczyłem tak mnie zaskoczyło, że opuściłem Anaklymosa na ziemię. Upadł z głośnym brzdękiem. Potwór uniósł głowę i popatrzył na mnie z drwiącym uśmieszkiem. Szybko wziąłem się w garść. Podniosłem miecz z ziemi, ale wtedy ktoś złapał mnie od tyłu i przyłożył coś do twarzy. Nie zdążyłem nawet wziąć drugiego wdechu, a już byłem nieprzytomny.
*************************************************************
Mamy prolog :) Mam nadzieję, że się podoba. Będę bardzo szczęśliwa, jeśli jakaś osoba to skomentuje.