środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 7

Rozdzial 7
Annabeth

  Jak przedstawiała się nasza sytuacja? No, więc... Wyjątkowo źle. Szliśmy sobie korytarzem, którego wnętrze przyprawiało mnie o mdłości, wygłodzeni i odwodnieni do granic wytrzymałości na spotkanie z głupią boginią miłości. Okay, jest lepsza od Jej Irytującej Wysokości Królowej Olimpu, ale nie zmienia to faktu, że zbytnio za nią nie przepadam. Już od kilku godzin wleczemy się tym korytarzem. Czy on w ogóle zamierza się skończyć? Jego monotonność i kolor przyprawiały mnie o zawrót głowy. Gdziekolwiek nie spojrzę - różowy. Serio, można dostać szału. I jeszcze te fioletowe lampy. Ugh! Sprawiały one, że ja i Percy wyglądaliśmy, jakbyśmy zostali zanurzeni w farbie o kolorze wrzosów.
  Nogi powoli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, chociaż i tak już od mniej więcej godziny pomagałam sobie ramieniem Percy'ego. Mój język przypominał suchy placek. Zginanie stawów sprawiało mi ból. Żołądek skręcał się nieprzyjemnie i burczał niemiłosiernie głośno. Wraz z Percym próbowaliśmy już pić nektar i jeść ambrozję, lecz nic one nie dawały. Może większa ilość by pomogła, ale równie dobrze moglibyśmy spłonąć żywcem. A tego byśmy nie chcieli. W końcu doszło do tego, że nogi się pode mną ugięły i padłam na kolana. Chciałam zapłakać, lecz moje ciało nie miało wystarczającej ilości wody na wyprodukowanie łez, więc z mojego wysuszonego gardła wydobył się tylko chrapliwy szloch. Byłam jak mokra gąbka, którą ktoś wystawił na prażące słońce. Powoli wyparowywała ze mnie woda, a wraz z nią życie.
  Percy uklęknął przede mną i wziął mnie w ramiona. Szlochałam cicho w resztki jego koszulki uważając na ranę, a on gładził mnie po plecach.
  - Wszystko będzie dobrze - powiedział ochryple. - Jesteśmy tu razem i wyjdziemy stąd razem.
  Przeniósł jedną rękę z moich pleców na zgięcie w kolanach i podniósł mnie gwałtownym ruchem. Następnie wstał z klęczek. Chciałam zaprotestować, jednakże głos uwiązł mi w gardle, więc tylko zapalczywie pokręciłam głową. Percy zignorował to i ruszył w drogę. Ciężko stawiał kroki. Widać było gołym okiem, że jest zmęczony, odwodniony i głodny w równym stopniu, co ja, ale zacisnął usta w cienką linię, a z jego oczu biła determinacja. 
  Po dłuższym czasie, Percy stawiał każdy krok coraz wolniej. Ramiona, w których mnie niósł drgały, co jakiś czas. Jego oczy o barwie morza wydawały się przygaszone i nie było w nich tyle uporu, co wcześniej, lecz cały czas brnął do przodu. Chciałam zejść, ale on zaprotestował i ścisnął mnie jeszcze mocniej. Mijaliśmy kolejne zakręty, aż wreszcie za jednym z nich ujrzeliśmy białe, wysokie drzwi. Percy przyśpieszył nieznacznie, i kiedy znalazł się przed nimi, otworzył je mocnym kopnięciem. Wszedł do środka. 
  W niewielkim pokoju, w którym się znaleźliśmy nie było okien i innych drzwi. Przy ścianie po lewej stała kanapa obita beżową skórą, po prawej również. Nad nimi wisiały czarno - białe zdjęcia jakiegoś miasta - chyba Barcelony - powieszone w grubych, czarnych ramkach na ciemno czerwonych ścianach. Ale to, co najważniejsze stało w centrum pokoju. Mianowicie stał tam długi mahoniowy stół uginający się pod ciężarem jedzenia i picia. Wokół niego stało kilka mahoniowych krzeseł, a na jednym z nich siedziała Afrodyta, olśniewająca urodą, jak zawsze.
  - Annabeth! Percy! W końcu jesteście! Czekałam na was. - Splotła dłonie. 
  Nie odpowiedziałam jej. Percy zresztą też. Zamiast tego zaniósł mnie na jedną z kanap i ułożył na niej delikatnie, po czym padł na podłogę z jasnych paneli. Bogini zerwała się z miejsca. Wzięła do rąk dwa dzbanki z wodą i podeszła do nas energicznym krokiem. Jeden dzbanek wręczyła mi, następnie kucnęła przy Glonomóżdżku i cienkim, powolnym strumieniem wlewała mu wodę do suchych ust. Pił ją łapczywie nie otwierając oczu. Widać było jak dobrze wpływa na niego płyn. Podciągnęłam się na łokciu i również zaczęłam pić. Woda była przyjemnie chłodna. Piłam ją wielkimi łykami, tak szybko, jak pozwalał na to dzbanek. Ściekała mi z kącików ust, ale nie zwracałam na to uwagi. Powoli, łyk za łykiem, opróżniłam całe naczynie. Usiadłam i poczułam, jak ciecz chlupocze mi żołądku.
  Percy otworzył oczy. Znów promieniowały mocą. Zaczął wstawać. Bogini miłości odsunęła się od nas z wyrazem zadowolenia na twarzy. Podziękowaliśmy jej, na co ona zareagowała machnięciem ręki.
  - Chodźcie do stołu - zaprosiła nas.
  Do stołu pełnego różnorodnych potraw podeszłam wraz z Percym. Gdy już usiedliśmy obok siebie, ogarnęłam wzrokiem blat. Stało na nim wszystko, co mogłam sobie wymarzyć. Od zwykłych kanapek z masłem orzechowym i dżemem oraz pizzy i cheeseburgerów, po pieczoną kaczkę, soczyste steki i dania tak wykwintne lub egzotyczne, że nie miałam na nie nazwy. Moje ręce same zaczęły nakładać jedzenie na talerz. Lądowało na nim wszystko po kolei. Afrodyta przyglądała nam się z niemal matczynym uśmiechem. Zdziwił mnie ten wyraz twarzy.
  Miałam do niej mnóstwo pytań, ale jedzenie było tak dobre, że nie chciałam przerywać. Percy również jadł wszystko jak leci. No, może nie do końca, bo właśnie przeżuwał któregoś z kolei cheeseburgera. W końcu poczułam się pełna. Lepiej. Miałam wrażenie, że zaraz pęknę. Brzuch bolał mnie, lecz mimo tego byłam w pełni usatysfakcjonowana. Gdy przeniosłam wzrok na Percy'ego, uznałam, że miał podobnie. A jednak coś go dręczyło.
  - Więc jesteś tu tylko po to, aby nas nakarmić. - Oparł łokcie na stole i złączył dłonie. - Nic więcej? 
  - Bardzo mi przykro, naprawdę. - Pokręciła głową. - Nie mogę nic więcej dla was zrobić. Ale zawsze możemy porozmawiać!
  - Super - oświadczył Percy.
  - Pomówmy o was. Jak wam się razem mieszka?
  Och, zapomniałam o tym wspomnieć. Razem z Percym mieszkam w mieszkaniu w akademiku. Zapewne nie zgadniecie, co studiuję. Tak, architekturę. Skąd wiedzieliście? Percy oczywiście studiuje coś związanego z morzem. Nie, nie jest to surfowanie. Jest to biologia morska. Kończył się nasz pierwszy rok na uczelni i szłam właśnie na ostatni wykład, kiedy zaatakowała mnie erynia. W ten oto sposób znaleźliśmy się tutaj. 
  - Cóż... Jest bardzo dobrze - odpowiedział jej Percy. W pełni się z nim zgadzałam.
  - Tylko tyle? No dobrze. - Afrodyta westchnęła. - Ach, kochani! Tak się cieszę, że nic wam nie jest. - Skierowała swój wzrok na Percy'ego. - Hm, nie całkiem. Nieźle cię urządziła ta hydra, Percy. Ale na szczęście masz taką wspaniałą dziewczynę. Wierz mi. Annabeth kocha cię z całego serca. Zresztą z tego, co widzę, z wzajemnością.
  Zarumieniłam się, podobnie jak Glonomóżdżek.
  - Jesteście moją ulubioną parą półbogów - ciągnęła bogini. - Mówię wam. Wszyscy się przy was chowają. Nawet moja córka, Piper i ten syn Jupitera, Jason. Wy tyle razem przeżyliście. Tak dużo misji, wojnę z Kronosem, wojnę z Gają, przeszliście przez Tartar, że też teraz ten głupi...
  Umilkła gwałtownie. Wiedziała coś. 
  - Wiesz, kto nas porwał, tak? - zapytałam. - A labirynt? I o co chodzi z tymi rymowankami? Dlaczego spotykamy bogów? Najpierw Hermes, teraz ty... O co w tym wszystkim chodzi i czemu nas to spotkało?
  Bogini wahała się przez chwilę. 
  - Nie - powiedziała w końcu. - Naprawdę, jest mi ogromnie przykro, jednakże nie mogę udzielić wam odpowiedzi na te pytania. Ani na żadne inne.
  - No jasne. - Westchnęłam.
  - Nie martw się, Annabeth.  To w rzeczywistości o wiele mniej skomplikowane niż sądzisz. Chociaż nie wiem, czy nawet Atena wpadłaby na taki pomysł, jak ten.
  - Czy to sprawka bogów? - zapytał Percy.
  - Nie wiem. Nie mogę powiedzieć. - Afrodyta była wyraźnie zmieszana.
  Zmarszczyłam brwi. Bogowie to zrobili? Wątpię. A może? Jeśli tak to, w jakim celu? I czemu nasi boscy rodzice na to pozwolili? Rozkaz musiałby wyjść od Zeusa. Ale tutaj powraca pytanie - dlaczego?
  - Ale, ale. Mam coś dla was - oświadczyła bogini po chwili niezręcznej ciszy. - Wprawdzie to tylko plecaki z jedzeniem i piciem, lecz jestem pewna, że wam się przydadzą.
  Mówiąc to wyciągnęła spod stołu dwa duże, czarne jak noc plecaki. Podała nam je. Widząc rozmiar plecaka, oczekiwałam dużego ciężaru, ale okazał się niespodziewanie lekki. Inaczej sprawy przybrały obrót u Percy'ego. Kiedy przyjął swój plecak stęknął i prawie upuścił go na ziemię.
  - Bogowie - zaklął. - To waży ze dwadzieścia kilogramów. Co tam jest?
  - Woda. - Afrodyta wzruszyłam ramionami. - Niestety, nie możecie tu zostać dłużej. Chciałabym zaproponować wam nocleg. Te kanapy wydają się być bardzo wygodne. Ale nie mogę tego zrobić. 
  - Dlaczego? - spytałam.
  - Nie mogę powiedzieć - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
  - Okay.
  Bogini przysiadła i otworzyła klapę w podłodze, której wcześniej nie zauważyłam. Wrzuciłam do plecaka "Poradnik...", a także pas i pokarm bogów. Z tego, co wiem, krew gorgony była w kieszeni bluzy Percy'ego. Wstałam od stołu i zarzuciłam plecak na plecy. Mój chłopak uczynił to samo.
  - Do zobaczenia, moi drodzy! - Pożegnała się z nami słodkim głosikiem Afrodyta. 
  Z otworu w podłodze było widać drabinę prowadzącą w dół, po której zeszłam pierwsza. Chwilę później dołączył do mnie Percy. Klapa nad nami zamknęła się odcinając jednocześnie dopływ światła. Jednak zanim przyzwyczaiłam oczy do ciemności, rozbłysło światło. Jego źródłem okazały się lampy naftowe wiszące na drewnianych wzmocnieniach oddzielonych, co kilka metrów. Na ścianach... Nie, nie na ścianach. To przypominało węgiel. Hmm, wygląda na to, że wylądowaliśmy w jakiejś starej kopalni węgla. No, więc na węglu widniały znaki Dedala, co oznaczało, że dalej byliśmy w Labiryncie. Znakomicie.
  - Wiesz, co? - Odezwał się Percy. -  Ten tunel - czy kopalnia - wygląda całkiem bezpiecznie. Nie wiem jak ty, ale ja bym się przespał.
  Przytaknęłam. Potrzebowaliśmy snu. Mnie samej oczy się zamykały. Odłożyliśmy, więc nasze plecaki i ułożyliśmy się na ziemi. Ja z głową na ramieniu Percy'ego, on obejmując mnie jedną ręką.
  - Dobranoc - powiedział szeptem i pocałował mnie w czoło.
  - Dobranoc - również odpowiedziałam mu szeptem.
  Po raz pierwszy poczułam się bezpieczna i szczęśliwa, odkąd obudziłam się w wielkiej jaskini. Dopasowałam oddech do jego oddechu i po chwili zasnęłam. Śniła mi się piękna kobieta. Jej długie, brązowe włosy spływały na jedno ramię. Miała miodowe oczy, jasną cerę i wydatne usta. Na sobie miała grecką tunikę i sandały. Chciałam lepiej przyjrzeć się jej twarzy, gdyż pozostawała jakby za mgła. Gdy próbowałam to zrobić, jej twarz zastygła w okrutną, przerażającą maskę.
  Obudziłam się ciężko dysząc. Obok mnie nie było Percy'ego.

5 komentarzy:

  1. Jejciu czemu przerywasz w takim momencie ? xD szybko dodaj nexta bo nie mogę się doczekać co dalej !

    OdpowiedzUsuń
  2. O raju, w takim momencie!
    Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału!!!!
    Życzę weny!!

    OdpowiedzUsuń
  3. ależ ty wrednaa :D przrywać tak bezczelnie <3
    czekammm <3/ CW

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładnie to tak przerywać w takim momencie? XDDD
    Pisaj szybko nexta :*
    Pozdrawiam i życzę wenki :D

    OdpowiedzUsuń
  5. A ostatnio cię tak zachwalano że szybko dodajesz posty ;/ a teraz minął już prawie tydzień od poprzedniego rozdziału i dalej nic... :(

    OdpowiedzUsuń