sobota, 11 października 2014

Rozdział 10 i przeprosiny

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Byłam tak zarobiona, że nie miałam czasu kompletnie na nic. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu zagląda. Następny rozdział postaram się dodać jak najszybciej.
***************************************

ROZDZIAŁ 10
PERCY

  - Zapraszam do środka! - Kobieta wskazała drzwi za sobą, zza których wydobywała się muzyka.
  Nie ruszyliśmy się z miejsca.
  - Och! No co tak stoicie?
  Wprawdzie kobieta sprawiała wrażenie bardzo miłej i sympatycznej. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Na twarzy w kształcie serca widniał lekki uśmiech. Na zadarty piegowaty nos, założone były okulary w czerwonych oprawkach, których szkła przesłaniały oczy w kolorze bezchmurnego nieba, podkreślone czarną kreską. Niesforne loki, spięte w kucyk, który opadał na prawe ramię, były koloru węgla. Kobieta miała na sobie za duży t-shirt z zespołem Led Zeppelin, grafitowe legginsy i glany, które - sądząc po wyglądzie - służyły jej już dłuższy czas. Ale zarówno ja, jak i Annabeth nauczyliśmy się nie ufać ludziom lub rzeczom o pozornie miłym wyglądzie. Podejdziesz do czegoś takiego, a to będzie próbować cię zabić.
  - No dobra - odezwała się kobieta. - To ja może się przedstawię. Mam na imię Lucy. A wy to Percy i Annabeth. Zgadza się?
  Annabeth pokiwała wolno głową z wciąż niepewną miną. Skąd ona o nas wiedziała? Aha, od Apolla/Apollina (za cholerę nie wiem, jak to się odmienia :P). Okay. To ona jest córką brata Artemidy? Szczerze w to wątpię.
  - To ten... - powiedziała Lucy, przestępując z nogi na nogę. - Wejdziecie czy nie?
  Posłałem Annabeth spojrzenie spod uniesionych brwi, zadając jej nieme pytanie: "Co o tym sądzisz? Powinniśmy wejść?". Zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową. Zabrałem głos.
  - Dobrze, proszę pa...
  - Lucy - poprawiła mnie.
  - Dobrze, Lucy. Z chęcią wejdziemy.
  - Więc chodźcie.
  Ruszyliśmy za nią stromymi schodkami. Popłynęła piosenka "Stairway to heaven". Na ich szczycie Lucy zatrzymała się, by otworzyć drzwi, które skrzypnęły tak straszliwie głośno, że aż się skrzywiłem. Lucy uśmiechnęła się przepraszająco.
  - Powinnam je nasmarować już dawno temu.
  - Masz całkowitą rację - zgodziła się Annabeth.
  - Zawsze wypada mi to z głowy.
  Przeszliśmy przez drzwi i znaleźliśmy się w salonie. Chyba. Trudno się było zorientować. Na ścianach wisiały plakaty różnych zespołów rockowych - od Led Zeppelin, przez Coldplay, po Queen. Już wiem skąd muzyka dochodziła do piwnicy. Pod ścianą stała wielka czarna wieża stereo. W kącie stały trzy gitary - akustyczna, basowa i elektryczna - a obok nich wzmacniacz. Nad nimi wisiała mandolina. W centralnym punkcie pokoju stała pokaźnych rozmiarów kanapa obita czarnym aksamitem. Jedną ze ścian zajmowały regały z książkami, płytami winylowymi i CD oraz filmami na DVD. Pomieszczenie wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. W takim miejscu mógłbym zamieszkać. Może tylko pozbyłbym się książek, bo czytanie jest dla mnie bardziej torturą niż rozrywką.
  W pokoju panował półmrok. Wyjrzałem przez okno. Mogliśmy być w Gdziekolwiek, Stany Zjednoczone. Podobno bardzo miłe miasteczko. A teraz na serio. Był wieczór i na zewnątrz było już ciemno. Latarnie oświetlały ulicę oraz inne domy.
  - Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytałem.
  - W Denver - odparła Lucy siadając na kanapie. - Usiądziecie?
  Przystaliśmy na propozycję z chęcią, bo już od dawna nie siedzieliśmy, ani nie leżeliśmy na czymś miękkim i wygodnym. Dla naszych obolałych ciał było to niemal jak ambrozja. Zdjęliśmy plecaki i postawiliśmy na podłodze.
  - Hmm... Może opowiecie jak znaleźliście się w mojej piwnicy? - zaproponowała pani domu.
  No więc Annabeth opowiedziała jej naszą przygodę od momentu przebudzenia się w jaskini, aż do teraz. Ja od czasu do czasu dodawałem coś od siebie. Lucy tylko raz po raz kiwała głową i patrzyła na nas zamyślona i zaciekawiona.
  Kiedy Annabeth skończyła, z głośników popłynęło "Dazed and Confused"(oszołomiony i zagubiony). Trafne podsumowanie.
  - Mówicie, że gdy znajdziecie córkę Apolla będzie mieli chwilę spokoju... - powiedziała Lucy powoli.
  - Tak - potwierdziłem.
  - Ciekawe... - Zmarszczyła brwi, a po chwili nos. - Przydałaby się wam kąpiel.
  Fakt, nie pachnęliśmy fiołkami.
  - Czy byłabyś tak miła... - zaczęła Annabeth.
  - Pewnie. Chodź kochana, zaprowadzę cię do łazienki.
  Obie wstały. Przechodząc, Annabeth potargała mi włosy, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem.
  Pomimo wyczrrpania i bólu, zacząłem się nad tym wszystkim zastanawiać. Skupienia nie ułatwiały mi dźwięki gitar dochodzące z "Whole Lotta Love". A więc Lucy słyszała o nas od Apollina, tak? Patrząc na ten pokój, wcale bym się nie zdziwił gdyby ten bóg zakochał się w Lucy. Może faktycznie tak było.
  Zauważyłem, że w progu stoi jakaś mała osóbka i mi się przygląda.
  - Cześć! - Uśmiechnąłem się.
  Dziewczynka, na oko pięcioletnia, podeszła do kanapy i wskoczyła na nią. Usiadła i wwierciła we mnie wzrok. Był bardzo przenikliwy. Dziewczynka miała blond loki i oczy koloru bezchmurnego nieba zupełnie jak Lucy.
  - Cześć! - odpowiedziała mi i rozciągnęła usta w uśmiechu ukazując białe jak perełki ząbki.
  - Masz na imię?
  - Cat. A ty?
  - Ja jestem Percy.
  - Percy Jackson? - Cat nie wymawiała "r", więc wyobraźcie sobie jak brzmiało moje imię wypowiadane przez nią.
  - Yyy, no tak.
  Lucy weszła z powrotem do pokoju. Zauważyła, że rozmawiam z jej córką i szeroko się uśmiechnęła.
  - Widzę, że poznałeś już Cat.
  - Owszem. To bardzo miła osóbka.
  - Ale chyba powinna już spać. Co, Cat?
  - Ale mamo... - chciała zaprotestować.
  Lucy zrobiła jeden powolny krok w jej stronę, a potem drugi. Cat zeskoczyła z wersalki i zaczęła uciekać. Matka i córka ganiały wokół mnie śmiejąc się głośno. W końcu Lucy dopadła Cat i zaniosła ją do łóżka.
  Po kilku minutach wróciła i usiadła obok mnie.
  - Chyba wiem, nad czym się zastanawiasz - zagaiła Lucy.
  - No więc... Czy Cat...?
  - Pytaj śmiało.
  - Czy Cat jest córką Apollina?
  - Jest. Możecie więc liczyć na chwilę spokoju.
  Odetchnąłem. Jedna noc bez przygód. Propozycja nie do odrzucenia.
  Annabeth wróciła do pokoju i przysiadła się do nas w nowych, czystych ciuchach. Lucy musiała je dla niej przygotować.
  - Dobra. - Lucy wstała. - Twoja kolej, Percy.
  Zaprowadziła mnie do małej i przytulnej łazienki. Zrzuciłem brudne ciuchy i wskoczyłem pod prysznic. Razem z brudem woda zmyła ze mnie zmęczenie i rozjaśniła umysł. Lecz gdy tylko zakręciłem kurek poczułem się kompletnie wypompowany, powieki mi się zamykały.
  Na wiklinowym koszu znalazłem czyste ubrania. Nie miałem pojęcia skąd Lucy je wytrzasnęła, ale byłem jej wdzięczny.
  W salonie znajdowała się tylko Lucy. Annabeth nie było.
  - Annabeth śpi na górze - wyjaśniła. - Zaniosła tan wasze plecaki.
  - Och, dobrze.
  - Ty też wyglądasz na wykończonego, ale zanim się położysz zabandażuję ci tę ranę na piersi. Oczywiście za twoim pozwoleniem.
  - Jasne. Bardzo miło z twojej strony.
  Gdy było już po wszystkim zaprowadziła mnie na górę, do pokoju w którym spała Annabeth.
  Położyłem się obok niej delikatnie, aby jej nie zbudzić. Od razu zasnąłem kamiennym snem.
  Obudziło mnie niezwykłe gorąco. Temperatura powietrza wynosiła ze 100°C. Otworzyłem oczy i ujrzałem płomienie otaczające nas ze wszystkich stron.

3 komentarze:

  1. Spoko, rozumiem :)
    Fajnie, że znalazłaś czas na napisanie :)
    I co za draństwo! W takim momencie przerywać! :)
    Nie mogę wytrzymać z ciekawości co będzie dalej!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież wiesz, że kocham przerywać w takich momentach :) Mam skłonności sadystyczne :P

      Usuń
  2. Rozdział świetny :)
    Dodaj szybko kolejny rozdział :)
    Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń