sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 11

ROZDZIAŁ 11
ANNABETH

  Dwunastu olimpijczyków siedziało na swoich tronach. Stałam na przeciwko nich, podczas gdy oni wpatrywali się w coś za mną. Większość miała miny obojętne, a raczej starała się takie mieć. Wielu z nich konciki ust biegły w dół lub w ich oczach było widać współczucie. Na boskim obliczu Ateny malowała się niemal rozpacz.
  Kierowana ciekawością obróciłam się i na ten widok stanęło mi serce. Percy klęczał pochylając się nad kimś. Smutek, cierpienie, udręka - nigdy nie widziałam tych emocji razem na jego wesołej twarzy. Wykrzywiały ją prawie nie do poznania. Przyjrzałam się osobie nad którą klęczał i z trwogą odkryłam, że to ja. Usta miałam sine, skórę bladą, Percy trzymał mnie za rękę, a jego łzy ciekły na moją twarz.
  - Nie! - chciałam krzyknąć i podbiec do niego, a następnie przytulić i zapewnić, że nic mi nie jest i jestem przy nim. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło - jak zawsze. Powinnam się już tego nauczyć.
  - Annabeth! Obudź się!
  I sen rozwiał się w mgłę.
  Otworzyłam narządy wzroku i Percy zdjął ręce z moich ramion. Usiadłam i momentalnie oczy zaczęły piec mnie od dymu. Dymu wydobywającego się z dwumetrowych płomieni. Wtem runęła na nie fala wody. Każdy normalny pożar by już zgasł, ale ten zrobił to tylko na chwilę. Zgliszcza jakby pochłonęły wodę, a ogień powstał tym razem jeszcze wyższy.
  Percy posłał mi skonsternowane spojrzenie i spytał:
  - Masz może jakiś lepszy pomysł?
  - Chwilowo nie. - Byłam równie zagubiona jak on.
  - Tak też myślałem.
  Jak ugasić ogień, który był chyba magiczny?
  Olśniło mnie. Przecież przez otaczający nas pożar powinniśmy wyparować z gorąca, a jednak w pomieszczeniu wciąż panowała temperatura pokojowa.
  Zerwałam się z łóżka i podeszłam do ognia spokojnym krokiem.
  - Annabeth, co ty robisz? - Percy był pełen niepokoju.
  Wyciągnęłam rękę i zanim cokolwiek zdążyło mnie powstrzymać - Percy, mój własny lęk - wsadziłam ją do ognia. Tak jak myślałam, on nie parzył. Wysunęłam rękę z ognia i przyjrzałam się jej. Wyglądała dokładnie tak samo jak wcześniej. Skrawek bluzy nie zajął się ogniem.
  Percy stanął obok mnie i wykonał tę samą czynność. Zdziwiony uniósł brwi.
  - Możemy ot tak, poprostu przez niego przejść?
  - Na to wygląda.
  Założyłam mój plecak i przeszłam przez ogień. Jedyne co czułam, to lekkie łaskotanie. Dołączył do mnie Percy i wyszliśmy na korytarz. Panował tam dziwny, trochę przerażający wręcz spokój. Zapewne cisza przed burzą.
  Moja intuicja się nie myliła. Z dołu usłyszeliśmy zatrważający krzyk małego dziecka. Od razu rzuciliśmy się ku schodom i zbiegliśmy po nich tak szybko, jakby się paliło. Co oczywiście było prawdą. Wpadliśmy do salonu i ujrzeliśmy smoka. Co prawda był niewielkich rozmiarów, ale narobił niezłego spustoszenia. Prawie wszystkie meble trawił ogień. Akurat w tym momencie ział ogniem na krzesło, które natychmiast się nim zajęło. Dziwne było to, że wiszące obok zasłony nie zrobiły tego samego. Najwyraźniej płonęło tylko to, na co smok zionął. To chyba dobrze.
  Nagle za smokiem stanęła Lucy i rozbiła mu jedną ze swoich gitar na głowie. Przypomniało mi to Rachel, która rzuciła szczotką do włosów w Kronosa. Za Lucy stała Cat. Smok skierował swoje czerwone ślepia na nie, a jego czarne ciało napieło się. Percy wyciągnął miecz i rzucił się na niego, a ja pobiegłam do Lucy i Cat. Złapałam małą w objęcia i odbiegłam z nią w miarę bezpieczne miejsce. Krzyczałam do Lucy,  aby zrobiła to samo, lecz ona stała dalej niczym zahipnotyzowana. I zanim Percy odciął potworowi łeb, ten zamachnął się łąpą z wielkimi szponami i zamachnął się na Lucy, poczym rozsypał się w pył. Lucy upadła na podłogę niczym szmaciana lalka, a jej biała koszulka zaczęła nabierać czerwonego koloru.

************************************
Przepraszam,  że taki krótki. Najważniejsze, że jest :D

sobota, 11 października 2014

Rozdział 10 i przeprosiny

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Byłam tak zarobiona, że nie miałam czasu kompletnie na nic. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu zagląda. Następny rozdział postaram się dodać jak najszybciej.
***************************************

ROZDZIAŁ 10
PERCY

  - Zapraszam do środka! - Kobieta wskazała drzwi za sobą, zza których wydobywała się muzyka.
  Nie ruszyliśmy się z miejsca.
  - Och! No co tak stoicie?
  Wprawdzie kobieta sprawiała wrażenie bardzo miłej i sympatycznej. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Na twarzy w kształcie serca widniał lekki uśmiech. Na zadarty piegowaty nos, założone były okulary w czerwonych oprawkach, których szkła przesłaniały oczy w kolorze bezchmurnego nieba, podkreślone czarną kreską. Niesforne loki, spięte w kucyk, który opadał na prawe ramię, były koloru węgla. Kobieta miała na sobie za duży t-shirt z zespołem Led Zeppelin, grafitowe legginsy i glany, które - sądząc po wyglądzie - służyły jej już dłuższy czas. Ale zarówno ja, jak i Annabeth nauczyliśmy się nie ufać ludziom lub rzeczom o pozornie miłym wyglądzie. Podejdziesz do czegoś takiego, a to będzie próbować cię zabić.
  - No dobra - odezwała się kobieta. - To ja może się przedstawię. Mam na imię Lucy. A wy to Percy i Annabeth. Zgadza się?
  Annabeth pokiwała wolno głową z wciąż niepewną miną. Skąd ona o nas wiedziała? Aha, od Apolla/Apollina (za cholerę nie wiem, jak to się odmienia :P). Okay. To ona jest córką brata Artemidy? Szczerze w to wątpię.
  - To ten... - powiedziała Lucy, przestępując z nogi na nogę. - Wejdziecie czy nie?
  Posłałem Annabeth spojrzenie spod uniesionych brwi, zadając jej nieme pytanie: "Co o tym sądzisz? Powinniśmy wejść?". Zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową. Zabrałem głos.
  - Dobrze, proszę pa...
  - Lucy - poprawiła mnie.
  - Dobrze, Lucy. Z chęcią wejdziemy.
  - Więc chodźcie.
  Ruszyliśmy za nią stromymi schodkami. Popłynęła piosenka "Stairway to heaven". Na ich szczycie Lucy zatrzymała się, by otworzyć drzwi, które skrzypnęły tak straszliwie głośno, że aż się skrzywiłem. Lucy uśmiechnęła się przepraszająco.
  - Powinnam je nasmarować już dawno temu.
  - Masz całkowitą rację - zgodziła się Annabeth.
  - Zawsze wypada mi to z głowy.
  Przeszliśmy przez drzwi i znaleźliśmy się w salonie. Chyba. Trudno się było zorientować. Na ścianach wisiały plakaty różnych zespołów rockowych - od Led Zeppelin, przez Coldplay, po Queen. Już wiem skąd muzyka dochodziła do piwnicy. Pod ścianą stała wielka czarna wieża stereo. W kącie stały trzy gitary - akustyczna, basowa i elektryczna - a obok nich wzmacniacz. Nad nimi wisiała mandolina. W centralnym punkcie pokoju stała pokaźnych rozmiarów kanapa obita czarnym aksamitem. Jedną ze ścian zajmowały regały z książkami, płytami winylowymi i CD oraz filmami na DVD. Pomieszczenie wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. W takim miejscu mógłbym zamieszkać. Może tylko pozbyłbym się książek, bo czytanie jest dla mnie bardziej torturą niż rozrywką.
  W pokoju panował półmrok. Wyjrzałem przez okno. Mogliśmy być w Gdziekolwiek, Stany Zjednoczone. Podobno bardzo miłe miasteczko. A teraz na serio. Był wieczór i na zewnątrz było już ciemno. Latarnie oświetlały ulicę oraz inne domy.
  - Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytałem.
  - W Denver - odparła Lucy siadając na kanapie. - Usiądziecie?
  Przystaliśmy na propozycję z chęcią, bo już od dawna nie siedzieliśmy, ani nie leżeliśmy na czymś miękkim i wygodnym. Dla naszych obolałych ciał było to niemal jak ambrozja. Zdjęliśmy plecaki i postawiliśmy na podłodze.
  - Hmm... Może opowiecie jak znaleźliście się w mojej piwnicy? - zaproponowała pani domu.
  No więc Annabeth opowiedziała jej naszą przygodę od momentu przebudzenia się w jaskini, aż do teraz. Ja od czasu do czasu dodawałem coś od siebie. Lucy tylko raz po raz kiwała głową i patrzyła na nas zamyślona i zaciekawiona.
  Kiedy Annabeth skończyła, z głośników popłynęło "Dazed and Confused"(oszołomiony i zagubiony). Trafne podsumowanie.
  - Mówicie, że gdy znajdziecie córkę Apolla będzie mieli chwilę spokoju... - powiedziała Lucy powoli.
  - Tak - potwierdziłem.
  - Ciekawe... - Zmarszczyła brwi, a po chwili nos. - Przydałaby się wam kąpiel.
  Fakt, nie pachnęliśmy fiołkami.
  - Czy byłabyś tak miła... - zaczęła Annabeth.
  - Pewnie. Chodź kochana, zaprowadzę cię do łazienki.
  Obie wstały. Przechodząc, Annabeth potargała mi włosy, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem.
  Pomimo wyczrrpania i bólu, zacząłem się nad tym wszystkim zastanawiać. Skupienia nie ułatwiały mi dźwięki gitar dochodzące z "Whole Lotta Love". A więc Lucy słyszała o nas od Apollina, tak? Patrząc na ten pokój, wcale bym się nie zdziwił gdyby ten bóg zakochał się w Lucy. Może faktycznie tak było.
  Zauważyłem, że w progu stoi jakaś mała osóbka i mi się przygląda.
  - Cześć! - Uśmiechnąłem się.
  Dziewczynka, na oko pięcioletnia, podeszła do kanapy i wskoczyła na nią. Usiadła i wwierciła we mnie wzrok. Był bardzo przenikliwy. Dziewczynka miała blond loki i oczy koloru bezchmurnego nieba zupełnie jak Lucy.
  - Cześć! - odpowiedziała mi i rozciągnęła usta w uśmiechu ukazując białe jak perełki ząbki.
  - Masz na imię?
  - Cat. A ty?
  - Ja jestem Percy.
  - Percy Jackson? - Cat nie wymawiała "r", więc wyobraźcie sobie jak brzmiało moje imię wypowiadane przez nią.
  - Yyy, no tak.
  Lucy weszła z powrotem do pokoju. Zauważyła, że rozmawiam z jej córką i szeroko się uśmiechnęła.
  - Widzę, że poznałeś już Cat.
  - Owszem. To bardzo miła osóbka.
  - Ale chyba powinna już spać. Co, Cat?
  - Ale mamo... - chciała zaprotestować.
  Lucy zrobiła jeden powolny krok w jej stronę, a potem drugi. Cat zeskoczyła z wersalki i zaczęła uciekać. Matka i córka ganiały wokół mnie śmiejąc się głośno. W końcu Lucy dopadła Cat i zaniosła ją do łóżka.
  Po kilku minutach wróciła i usiadła obok mnie.
  - Chyba wiem, nad czym się zastanawiasz - zagaiła Lucy.
  - No więc... Czy Cat...?
  - Pytaj śmiało.
  - Czy Cat jest córką Apollina?
  - Jest. Możecie więc liczyć na chwilę spokoju.
  Odetchnąłem. Jedna noc bez przygód. Propozycja nie do odrzucenia.
  Annabeth wróciła do pokoju i przysiadła się do nas w nowych, czystych ciuchach. Lucy musiała je dla niej przygotować.
  - Dobra. - Lucy wstała. - Twoja kolej, Percy.
  Zaprowadziła mnie do małej i przytulnej łazienki. Zrzuciłem brudne ciuchy i wskoczyłem pod prysznic. Razem z brudem woda zmyła ze mnie zmęczenie i rozjaśniła umysł. Lecz gdy tylko zakręciłem kurek poczułem się kompletnie wypompowany, powieki mi się zamykały.
  Na wiklinowym koszu znalazłem czyste ubrania. Nie miałem pojęcia skąd Lucy je wytrzasnęła, ale byłem jej wdzięczny.
  W salonie znajdowała się tylko Lucy. Annabeth nie było.
  - Annabeth śpi na górze - wyjaśniła. - Zaniosła tan wasze plecaki.
  - Och, dobrze.
  - Ty też wyglądasz na wykończonego, ale zanim się położysz zabandażuję ci tę ranę na piersi. Oczywiście za twoim pozwoleniem.
  - Jasne. Bardzo miło z twojej strony.
  Gdy było już po wszystkim zaprowadziła mnie na górę, do pokoju w którym spała Annabeth.
  Położyłem się obok niej delikatnie, aby jej nie zbudzić. Od razu zasnąłem kamiennym snem.
  Obudziło mnie niezwykłe gorąco. Temperatura powietrza wynosiła ze 100°C. Otworzyłem oczy i ujrzałem płomienie otaczające nas ze wszystkich stron.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Nominacja do LBA

Zostałam nominiwana do LBA przez Meggi Jackson (http://percy-and-annabeth.blogspot.com), za co jej serdecznie dziękuję. Mam dopiero 9 rozdziałów, a już zostałam nominowana :o Czuję się zaszczycona :)

1. Jaki serial oglądasz?

Oglądałam "How I Met Your Mother", ale się skończył :(

2. Kogo najbardziej podziwiasz?

  Hmm, chyba Ricka Riordana, za to, że tworzy wspaniałe książki i ogarnia mitologie jak nikt inny :) Podziwiam również Roberta Planta - nie wiem jak można tak zajedwabiście śpiewać.

3. Najśmieszniejsza sytuacja w twoim życiu?

   Muszę się zastanowić... Jednak wolę zachować to dla siebie ;)

4. Liczy się dla ciebie zdanie innych?

  To zależy w jakiej sprawie.

5. Twój ulubiony kolor?

  Nie mam ulubionego, ale jeśli mam wybierać to: fioletowy, czarny, szary, niebieski.

6. Kim chcesz zostać w przyszłości?
 
  Zmienia się to co pięć minut, więc nie mogę odpowiedzieć na to pytanie ;)

7. Czy przeczytasz kiedyś książkę, którą właśnie piszę xd?

  Piszesz książkę?! :o Jeśli ją opublikujesz...

8. Twój ulubiony aktor/aktorka?

  Johny Depp, Jennifer Lawrence, Jason Statham, Leonardo DiCaprio

9. Umiesz gotować?

  Moje potrawy są jadalne, więc myślę, że tak :)

10. Do której klasy teraz idziesz?

  2 gim.

11. Lubisz jakiś sport?

   Siatkówka, koszykówka, jazda na rowerze, pływanie, jazda na rolkach, na desce...

Jescze raz dziękuję za nominację. Co do rozdziału, pojawi się on w roku szkolnym. Może wcześniej, ale niczego nie obiecuję ;)

Rozdział 9

ROZDZIAL 9
Annabeth

  Leżałam sobie z dziurami w brzuchu oraz pogruchotanymi żebrami, wpatrując się w sklepienie i słuchając agonalnych jęków Lamii. Kiedy mi się przyśniła, obudziłam się wystraszona, ale od razu zaczęłam domyślać się, kim była owa kobieta. Wtedy momentalnie podniosłam się z ziemi i rozpoczęłam poszukiwania Percy'ego. Chodziłam w tę i z powrotem, wołając go, chociaż wiedziałam, że mi nie odpowie.
  I nagle usłyszałam jego pełny bólu, krótki krzyk.
  Zaczęłam biec w stronę, z której dochodził. Cały czas poruszałam się tym samym kopalnianym korytarzem. Zanim dotarłam na miejsce, pokonałam drogę o długości mniej więcej kilometra. Może mnie, jednakże moje nogi odczuły to tak, jakbym wbiegała na Mount Everest podczas zamieci śnieżnej. Czas jakby zwolnił swój bieg, kiedy zobaczyłam bezradnego Percy'ego, który był nieprzytomny i znowu krwawił. W przypływie niepohamowanego gniewu rzuciłam się na potwora. No, ADHD też odwaliło swoją robotę.
  Nie był to czyn godny córki bogini mądrości i strategii. Bez broni, bez planu. Grunt, że poskutkowało. Lamia prażyła się w liżących ją kolorowych płomieniach, a moje obrażenia nie były groźne dla życia. 
  Wstałam. Dziwne - zginając się w ogóle nie czułam bólu, a przecież powinnam i to bardzo wyraźnie. Adrenalina najwyraźniej jeszcze mnie nie opuściła. Przeniosłam wzrok na Percy'ego i znalazłam się przy nim w oka mgnieniu, wydając z siebie zduszony okrzyk. Ze skroni spływała mu strużka krwi. Bardzo ostrożnie dotknęłam jej, sprawdzając czy aby nie jest złamana lub pęknięta. Na szczęście nie była i bogom niech będą dzięki. Potem spojrzałam na jego odświeżoną ranę, która była teraz jeszcze dłuższa. I nabrała nieco żółtego koloru. Nie, nie, nie. To niemożliwe! Głupia żółć! Przeklęta hydra! Czy znowu będę musiała coś sobie rozcinać? Spojrzałam na swój brzuch. Nie, to nie będzie konieczne.
  Uklękłam przed swoim chłopakiem. Starłam dłonią krew wypływającą z moich ran i przystawiłam ją do piersi Percy'ego. Kilka kropel spadło na jego ranę i wymieszało się z jego krwią, ale to wszystko. Nic innego się nie wydarzyło. Spróbowałam raz jeszcze, lecz nadaremnie. Odpychający żółtawy kolor nie zniknął, rana nie zasklepiła się. Dlaczego to nie działa? Jeśli tak dalej pójdzie, stracę go. Tak, wiem - mamy krew gorgony. Ale która jest która? Która zabija, a która uzdrawia? Owszem, w "Poradniku zdrowia dla herosa" znajduje się przepis na odtrutkę, lecz skąd mamy wziąć potrzebne składniki? Gdzie znajdę pył z rogu jednorożca albo włos nimfy wodnej? Zapewne Chejron ma to wszystko, jednakże możemy nie zdążyć na czas do Obozu Herosów, a wtedy... 
  Annabeth, opanuj się. Będzie dobrze -powiedział głos w mojej głowie. Taaa, łatwo ci mówić.
  Z ogniska wciąż wydobywało się straszliwe wycie Lamii, chociaż już dawno powinna spłonąć. Dlaczego tak się nie dzieje? Zerknęłam w tamtą stronę. Z pomiędzy płomieni wydostawały się twarz Lamii i jej szponiaste ręce. Trwała tam tak przez pół minuty, szarpiąc się i walcząc o życie, by w końcu rozsypać się w pył. Ta sytuacja powtarzała się cały czas. Wychodzi na to, że sam ogień nie mógł jej zabić. Potrzebowałam niebiańskiego spiżu.
  Wyjęłam Orkana z kieszeni jeansów Percy'ego, po czym skierowałam się w stronę potwora. Z ciężkim sercem muszę przyznać, że ta jej okrutna twarz naprawdę mnie przerażała. Zmusiłam się, by na nią spojrzeć. Stałam tak blisko ognia, iż miałam wrażenie, że żar topi mi skórę z taką łatwością jakbym była z wosku. Uniosłam miecz i zadałam ostateczny cios. Lamia rozsypała się w pył. Już nie próbowała powstać, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.
  Adrenalina zaczęła opuszczać moje ciało, a na jej miejsce powoli wstępował ból. Ambrozja. Potrzebuję ambrozji. Percy także. Oczywiście nie wzięłam ze sobą naszych plecaków. To oznacza długą wędrówkę. No, ale jak trzeba, to trzeba. Już miałam wyruszać, ale o czymś sobie przypomniałam. Może by tak uwolnić Percy'ego z tych lin? Podeszłam do niego i spróbowałam przeciąć sznur Orkanem. Nic. Świetnie - zaczarowana lina. Tylko tego mi było trzeba. Będę musiała go rozwiązać. Spojrzałam na moje trzęsące się ręce i pogruchotane żebra. W tym stanie raczej nie dam rady tego zrobić. A może go tak zostawić? Przecież jest nieprzytomny, więc nic nie czuje. Zrobię to szybciej i lepiej, kiedy będę już zdrowa i w pełni sił. Nic mu się nie stanie, jeśli będzie trwał w takiej pozycji jeszcze przez godzinkę. 
  Od kiedy zrobiłam się taka bezduszna?
  Ruszyłam w drogę, powłócząc nogami, które miałam jak z waty. W trzęsącej się dłoni wciąż trzymałam Orkana - na wszelki wypadek. Kiedy tak szłam, znów miałam wrażenie jakbym wbiegała na Mount Everest, tylko że tym razem jego powierzchnia zamieniła się w błoto sięgające do kostek. Gdy już dotarłam na miejsce, żebra pulsowały bólem, a rany na podbrzuszu piekły tak, jakby je przypalano żywym ogniem. 
  Szybko wepchnęłam sobie kawałek ambrozji do ust. Miała smak niebieskich naleśników pani Jackson, które ostatnio wraz z Percym jadłam na śniadanie. Po moim ciele rozeszła się fala rozkosznego ciepła i ból ustąpił. Na jego miejsce raźnym krokiem wstąpiła energia. Jeszcze tylko prysznic i poczułabym się jak młody bóg - a raczej bogini.
  Zarzuciłam plecak Percy'ego na ramiona, a swój wzięłam do rąk. Percy wcale nie przesadził mówiąc, że jego plecak waży ze dwadzieścia kilogramów. Według Afrodyty była tam woda - według mnie, kamienie. Ruszyłam w drogę powrotną dziarskim krokiem. Czułam się świetnie, a po dłuższej chwili wolny chód zaczął mnie nudzić, więc puściłam się biegiem. Oczywiście, było mi też śpieszno do Percy'ego. Co jakiś czas, na węglowych ścianach migały znaki Dedala, przypominając mi o tym, że wciąż znajdujemy się w Labiryncie. 
  Kiedy już dotarłam z powrotem na miejsce, rzuciłam plecaki oraz miecz na ziemię i dopadłam do Percy'ego. Rozwiązanie sznura było zaskakująco łatwe. Moje ręce śmigały rozplątując go. Po chwili Percy był rozwiązany i ułożyłam go na ziemi. Włożyłam mu do ust kawałek ambrozji i zalałam odrobiną nektaru. Potem wytarłam mu krew z twarzy kawałkiem materiału z jego, i tak już rozpadającej się, koszulki. Minie jeszcze maksymalnie godzina zanim się obudzi. Włożyłam mu Orkana z powrotem do kieszeni. 
  Oparłam się o ścianę i zamknęłam powieki. Nie chciało mi się spać. Ambrozja podziałała na mnie jak filiżanka naprawdę mocnego espresso. Żebra jeszcze trochę mnie bolały, ale to tylko kwestia czasu. Zaczęłam rozmyślać o tym, gdzie się znaleźliśmy. Niby w Labiryncie, ale... Coś mi tu nie pasuje.  Za mało rozwidleń, za długie i za mało kręte korytarze. Jedno się zgadza - na każdym kroku są potwory albo - nie wiem, co gorsze - bogowie. Jesteśmy tutaj... Ile? Dwa dni? Trzy? Straciłam poczucie czasu. W każdym razie, w tym czasie (a był on krótki), w którym tu jesteśmy już kilka razy mogliśmy umrzeć. No cóż, nie takie miałam plany na wakacje.
  Z braku lepszych rzeczy do roboty, zaczęłam przeglądać zawartość naszych plecaków. W plecaku Percy'ego faktycznie była woda - dokładniej dziesięć dwulitrowych butelek. W moim znalazłam jedzenie. Było tam kilka tuzinów kanapek, ciastka, owoce i tym podobne. Znalazłam jeszcze nożyk do owoców. Do walki mi się raczej nie przyda, chyba że zaatakuje mnie jakieś psychopatyczne jabłko.
  Percy poruszył się niespokojnie.
  - Wody - wycharczał.
  - Już. Chwila.
  Chwyciłam butelkę i wlewałam mu jej zawartość do ust. Po opróżnieniu połowy dotknął mojej dłoni i otworzył oczy. Przestałam go poić i sięgnęłam po korek, aby zakręcić butelkę. Już miałam to zrobić, ale w oczy rzucił mi się napis na wewnętrznej stronie nakrętki. Przyjrzałam się dokładniej. Znajdowało się na niej jedno słowo - "CÓRKĘ", a pod nim widniały trzy pionowe kreski. Mogła to być rzymska trójka - III.
  Tymczasem Percy usiadł i oparł się o ścianę obok mnie.
  - Co jest? - zapytał.
  W odpowiedzi pokazałam mu korek. Wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym mi go oddał.
  - Hmmm... Może to jakiś tajny kod - zastanawiał się. - No wiesz, taki jak w filmach z Jamesem Bondem. Może da się tym uratować świat, czy coś. Jestem geniuszem.
  - Nie, Percy. Jesteś idiotą.
  - I za to mnie kochasz.
  - Niestety, to prawda.
  Pocałował mnie i objął ramieniem.
  - To co teraz robimy?
  - Musimy dowiedzieć się, co to oznacza. - Zastanowiłam się przez chwilę. - Percy, czy mógłbyś mi podać drugą butelkę wody?
  - Jasne.
  Gdy otrzymałam butelkę, szybko ją odkręciłam, prawie oblewając się wodą. Tym razem na nakrętce widniało słowo "SPOKOJU", a pod nim była rzymska ósemka - VII. Spojrzałam na Percy'ego spod uniesionych brwi, a on podał mi kolejną butelkę. Na tym korku pisało "ODNAJDZIECIE" pod spodem była rzymska piątka - V. Odkręcaliśmy kolejne butelki i ułożyliśmy korki dobrej kolejności. W ten sposób powstało hasło: "GDY JUŻ CÓRKĘ APOLLA ODNAJDZIECIE, NA CHWILĘ SPOKOJU LICZYĆ MOŻECIE".
  - Czyli, jeśli dobrze zrozumiałem, mamy odnaleźć jakąś córkę Apolla, a to nam zapewni chwilę spokoju?
  - Dokładnie.
  - Aha, super. A może jakaś mała wskazówka? Na przykład... no nie wiem. Gdzie jej szukać?
  - Nie mam zielonego pojęcia, Percy. Może sama nas znajdzie?
  - Tak, na pewno. Ale nie marnujmy czasu. Lepiej ruszyć w drogę.
  - Na pewno? Lepiej się czujesz? A twoja rana? Boli?
  - Na pewno. - Przewrócił oczami. - Annabeth, nie dramatyzuj.
  - Nie dramatyzuję!
  Dźwignęliśmy si na nogi i zarzuciliśmy plecaki na ramiona. Szliśmy przed siebie, trzymając się za ręce. Nie minęło wiele czasu, gdy dotarliśmy do rozwidlenia. Przed nami stały otworem dwa korytarze. Jeden był porośnięty dżunglą pokrzyw mojej wysokości. Drugi składał się z ciągu piwnic jakichś domów.
  - No cóż - powiedział Percy sceptycznym tonem - wybór jest oczywisty, jak mniemam.
  - Chyba że lubisz przedzierać się przez pokrzywy, ale tego nie polecam.
  - To idziemy w lewo.
  Więc szliśmy sobie piwnicami, potykając się o miotły oraz ziemniaki i wpadając na regały z przetworami. Mijaliśmy jedną za drugą. To musiało być duże osiedle. Gdy wchodziliśmy do czternastej z kolei, na schodach pojawiła się czarnowłosa niewiasta. Stanęliśmy jak wryci, a ona patrzyła na nas zaskoczonym wzrokiem. Nagle na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
  - Percy! Annabeth! - powiedziała melodyjnym głosem. - Apollo opowiadał mi o was.
************************************************
Rozdział miał być dodany we wtorek, ale tak się złożyło, że wszystkie sprzęty mi wysiadły :)
Przepraszam za spóźnienie i pozdrawiam.
Oczywiście liczę na komentarze :*










sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 8

OMG! 1000 wyświetleń! WOW! Dziękuję wszystkim! A teraz łapcie rozdział.
**************************************************************************************************

ROZDZIAL 8
Percy

  Mój sen nie wydawał się tak dziwaczny biorąc pod uwagę moje sny z przeszłości. Aczkolwiek było w nim coś, co wzbudzało we mnie niepokój. 
  Przejdźmy do rzeczy. Śniła mi się kobieta. Ładna, jednakże trudno było dostrzec szczegóły jej twarzy, bo była jakby za mgłą. Wybijały się oczy w kolorze złocistego miodu, cera jasna tak, jak u albinosa i wydatne blade usta. Na jedno ramię spływały jej włosy w kolorze mlecznej czekolady. Jej biała grecka tunika w talii przewiązana była cienkim, złotym sznurkiem. Na stopach miała sandały z paseczków brązowej skórki.
  Kobieta nie robiła nic. Po prostu patrzyła w moją stronę, jakby mnie widziała. Stała tak z delikatnym uśmiechem na ustach i wwiercała we mnie wzrok - niby łagodny, ale... Takie spojrzenie ma morderca-psychopata wpatrujący się w swoją ofiarę. Jakby zastanawiała się, jaką torturą najpierw mnie poczęstować. Przynajmniej tak mi się wydaję. Nigdy nie widziałem na żywo mordercy-psychopaty i miałem nadzieję nie zobaczyć.
  Obudziło mnie głośne tupanie w podłogę. Byłem niewiarygodnie zesztywniały i obolały. Spałem w jakiejś dziwnej, okropnie dziwnej pozycji. Klęczałem na podłodze, a... Moment. 
  Co?!
  Otworzyłem oczy. Yhm, klęczałem na podłodze, a ręce miałem skrępowane i przywiązane z tyłu do jakiegoś pala. Spróbowałem nimi poruszyć - nic. Próbowałem poruszyć nogami - też nic. Byłem przywiązany bardzo mocno i to piekielnie grubą liną. Na dodatek cały byłem nią obwiązany. Głowa zwisała mi na chwilowo bezwładnej szyi. Wreszcie uniosłem ją i - ignorując zesztywniałą oraz bolącą szyję - rozejrzałem się po miejscu, w którym się znalazłem. 
  Na pierwszym planie znajdowała się kobieta z mojego snu. Wyglądała dokładnie tak samo - jej twarz pozostawała rozmyta. Jej spojrzenie również się nie zmieniło. I tak oto spotkałem mordercę-psychopatę.
  - Wreszcie - warknęła. - Już myślałam, że się nie obudzisz. A śpiące ofiary to zerowa frajda.
  - Ekhem - chrząknąłem. - A kim pani właściwie jest?
  - Złotą rybką. A jak ci się wydaje? Głupi herosi! Zawsze to samo. "Kim pani jest?"! Jakbym nie była kimś ważnym, strasznym. Na widok innych potworów uciekają z krzykiem, albo - lepiej - stają do walki. Ale nieee... Na mnie tylko się gapią i zadają idiotyczne pytania, jak ty. Zamiast tego powinni błagać o litość. Ale wiesz co? Mam tego serdecznie dość! 
  Tupnęła nogą tak mocno, że z sufitu posypało się trochę węglowego pyłu osiadając na jej śnieżnobiałej tunice. Kiedy wygłaszała swój krótki monolog, miałem nieco czasu, aby przyjrzeć się dokładniej otoczeniu. Wszystko wskazywało na to, że cały czas byłem w tunelu kopalni. 
  Za kobietą - potworem, znaczy się - było przygotowane miejsce na sporych rozmiarów ognisko. Po dwóch jego stronach, naprzeciwko siebie, były wbite w ziemię grube, długie patyki zakończone rozdwojeniem w kształcie litery V. Wyglądało to na rożen. Hej, przecież byłem przywiązany do pala. To głupie coś chciało mnie upiec na ogniu! Jestem całkiem pewien, że ze spieczoną, chrupiącą skórką smakowałbym całkiem nieźle, a jednak... Pewnie najpierw chciałaby wyrwać ze mnie flaki. Co to, to nie. Na to jej nie pozwolę. Nigdy.
  - Tak, tak - mówiłem z irytacją w głosie. - No więc, jak już zresztą pytałem, kim jesteś? 
  Gdyby spojrzenie mogło zabijać...
  - Moje imię brzmi Lamia. - Tu zrobiła dramatyczną pauzę. - Zamierzam cię torturować, zabić, upiec, a następnie pożreć, Percy Jacksonie.
  Skąd wiedziała jak się nazywam?
  - Brzmi jak propozycja nie do odrzucenia, serio. Z ciężkim sercem muszę się sprzeciwić.
  - Naprawdę? Ciekawi mnie, jak to zrobisz.
  Słuszna uwaga, ale nie to zajmowało teraz moje myśli. Lamia. To imię niewiele mi mówiło. Przydałaby się Annabeth i jej wiedza. Annabeth.
Poczułem ukłucie w sercu. Gdzie jest teraz? Czy mnie szuka? Zastanowię się później. Wiedziałem jedno. Muszę się stąd wydostać - dla niej.
  Najpierw najważniejsze. Kim jest Lamia? Potworem? Najwyraźniej, choć nie wyglądała. Potrzebuję więcej informacji. Zacząłem wertować pamięć. Lamia. Była chyba kochanką stukniętego władcy Olimpu, Zeusa. Owszem, była. Potem jego równie stuknięta i na dodatek irytująca małżonka, Hera, pozabijała całe ich potomstwo. Lamia oszalała z bólu zaczęła mordować wszystkie napotkane dzieci. Jej dotychczas piękna twarz zamieniła się w okrutną maskę i tak dalej...
  Lamia podeszła do jednego z drewnianych wzmocnień i ściągnęła z niego lampę naftową. Następnie pokierowała się w stronę miejsca na ognisko. 
  - Co robisz? - zadałem pytanie.
  - Kontempluję nad irracjonalnością powielania tematu sensu istnienia. Rozpalam ognisko, matole. 
  Rzuciła lampę, która pękła. Drewno natychmiast objął ogień. Nigdy nie rozpalałem ogniska w ten sposób, ale dlaczego nie? 
  Miałem zamiar odpowiedzieć jej coś głupiego, ale wtedy usłyszałem wołanie, które rozdarło moje serce na tysiąc kawałków. 
  - Percy?! Percy! Gdzie jesteś?! - zawodziła głośno Annabeth. 
  - Och, świetnie! - rozpromieniła się Lamia. - Mam zamiar zrobić z nią to samo, co z tobą. Zwykle jadam tylko mężczyzn i dzieci, ale dla niej zrobię wyjątek. Zaraz sama tu przybiegnie zwabiona twoim krzykiem lub błaganiem o litość. Będzie miała niezłe przedstawienie!
  - Nie usłyszysz mojego krzyku - wycedziłem.
  - Tak sądzisz? Zobaczymy, kto ma rację.
  Podchodziła do mnie wolnym krokiem, najwyraźniej się nie śpiesząc. Jej twarz zamieniła się w okrutną maskę, o której wcześniej wspominałem. Teraz przynajmniej wyglądała na potwora. Muszę przyznać, że była naprawdę przerażająca. Jej twarzy nie przesłaniała już mgła i była bardzo wyraźna. Jak dla mnie - ciut za bardzo. Nie za mocno wiem, jak ją opisać. Spróbujcie wyobrazić sobie wszystkie oglądane przez was brzydkie twarze połączone w jedną, wykrzywioną w grymasie furii i smutku. Ja nie mam aż takiej wyobraźni, ale jeśli potraficie to zrobić, to macie całkiem niezły obraz tej maski.
  Wcześniej tego nie zauważyłem. W miejscu, gdzie powinny być paznokcie, Lamia miała dziesięciocentymetrowe szpony. To również nie napawało mnie optymizmem. 
  Annabeth cały czas mnie wołała. Z ulgą odkryłem, że jej głos nie przybliżył się, czego nie można było powiedzieć o potworze. Lamia znajdowała się teraz dwa kroki przede mną, a ja wciąż nie mogłem się ruszyć. Kiedy próbowałem się jakoś wyplątać, wykręcić, ostra lina tylko raniła mi nadgarstki oraz kostki u stóp.
  Kucnęła i przypatrywała mi się z chorą fascynacją. Jakby zastanawiała się, którą część ciała odciąć mi najpierw. Przechyliła głowę i powoli wyciągnęła ku mnie dłoń.
  To, co po chwili zrobiłem było impulsywne i bardzo - powtarzam - bardzo głupie. Splunąłem jej w twarz. Teraz wykrzywiła ją jeszcze większa furia, co wydawało mi się niemożliwe. Starła ślinę błyskawicznym ruchem. Z dłoni, którą dalej trzymała przy mnie, wychylił się palec wskazujący. Jej szpon błysnął w blasku ognia. Wbiła mi go w pamiątkę po hydrze i pociągnęła w dół.
  Starałem się nie krzyczeć. Naprawdę. Z całych sił, z całego serca. Jednak ten ból był nie do opisania. Czułem go w każdej komórce mojego ciała. Szpon Lamii był tak długi, że obijała mi się o żebra, jakby wodziła palcem po kratach w więzieniu, w którym - tak na marginesie - powinni ją zamknąć. Czułem się prawie tak, jakby znajdowała się we mnie żółć hydry. Annabeth wspomniała, że udało jej się w większości usunąć ze mnie truciznę. Właśnie w większości, nie w całości. Najprawdopodobniej odświeżenie rany spowodowało, że mikroskopijna pozostałość po żółci znów zagościła w moim krwiobiegu. Z ust wyrwał mi się okrzyk pełen bólu. Lamia uśmiechnęła się zwycięsko.
  Tymczasem nawoływania Annabeth stały się coraz głośniejsze i bardziej rozpaczliwe. Była już blisko. Kilkadziesiąt sekund później usłyszałem jej kroki. Biegła - bardzo szybko. Za chwilę tu będzie, a ja nie mogłem nic zrobić. Mogłem tylko odczuwać ból.
  Lamia wyjęła ze mnie pazur ociekający krwią. Na jej zniekształconej twarzy widniał wyraz zadowolenia. Opuściła dłoń niżej i zatrzymała ją przed moim brzuchem. Najpewniej chciałaby wbić w niego te swoje szpony. I udałoby jej się to, gdyby nie Annabeth. 
  Wpadła do kręgu światła wytwarzanego przez ogień, ciężko dysząc. Na chwilę obie zastygły - ona i Lamia. Annabeth spojrzała na mnie i jej piękną twarz wykrzywił grymas bólu. Podobnie musiała wyglądać moja. Następnie obrzuciła spojrzeniem potwora. Była zaskoczona, ale to zaskoczenie szybko zamieniło się we wściekłość.
  W ułamku sekundy Annabeth rzuciła się na Lamię. Przygwoździła ją do podłogi i waliła pięściami w twarz. Potwór wił się pod nią, ale nic mu to nie dawało. W końcu uwolnił jedną rękę i uderzył Annabeth w żebra. Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie. Krzyknąłem.
  Annabeth chwyciła się za żebro, a w tym czasie Lamia wykręciła się spod niej i wstała. Annabeth również dźwignęła się na nogi. Kopnęła potwora w bok, a następnie uderzyła łokciem w brzuch. Lamia zgięła się i odepchnęła od siebie Annabeth z taką siłą, że ta zatrzymała się dopiero na ścianie. Lamia poniosła z ziemi kamień i chciała uderzyć nim w głowę Annabeth, lecz ona zablokowała cios.
  Wtedy Lamia drugą ręką wbiła szpony w jej podbrzusze. Zacząłem szarpać się i krzyczeć. Padając, Annabeth podcięła nogi Lamii tak, że wpadła do ognia. Lecz za nim to zrobiła, rzuciła kamieniem i trafiła nim w moją skroń.



***********************************************************************************************
Przepraszam wszystkich czytelników za ponad tygodniową przerwę!
Przyznam się, że nie miałam pomysłu na ten rozdział. To znaczy - miałam ich mnóstwo! Rozdział był poprawiany nieskończoną ilość razy.
Mam nadzieję, że się podoba i jeszcze raz przepraszam. 
Następny powinien pojawić się maksymalnie za trzy dni.
Pozdrawiam i liczę na komentarze :)

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 7

Rozdzial 7
Annabeth

  Jak przedstawiała się nasza sytuacja? No, więc... Wyjątkowo źle. Szliśmy sobie korytarzem, którego wnętrze przyprawiało mnie o mdłości, wygłodzeni i odwodnieni do granic wytrzymałości na spotkanie z głupią boginią miłości. Okay, jest lepsza od Jej Irytującej Wysokości Królowej Olimpu, ale nie zmienia to faktu, że zbytnio za nią nie przepadam. Już od kilku godzin wleczemy się tym korytarzem. Czy on w ogóle zamierza się skończyć? Jego monotonność i kolor przyprawiały mnie o zawrót głowy. Gdziekolwiek nie spojrzę - różowy. Serio, można dostać szału. I jeszcze te fioletowe lampy. Ugh! Sprawiały one, że ja i Percy wyglądaliśmy, jakbyśmy zostali zanurzeni w farbie o kolorze wrzosów.
  Nogi powoli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, chociaż i tak już od mniej więcej godziny pomagałam sobie ramieniem Percy'ego. Mój język przypominał suchy placek. Zginanie stawów sprawiało mi ból. Żołądek skręcał się nieprzyjemnie i burczał niemiłosiernie głośno. Wraz z Percym próbowaliśmy już pić nektar i jeść ambrozję, lecz nic one nie dawały. Może większa ilość by pomogła, ale równie dobrze moglibyśmy spłonąć żywcem. A tego byśmy nie chcieli. W końcu doszło do tego, że nogi się pode mną ugięły i padłam na kolana. Chciałam zapłakać, lecz moje ciało nie miało wystarczającej ilości wody na wyprodukowanie łez, więc z mojego wysuszonego gardła wydobył się tylko chrapliwy szloch. Byłam jak mokra gąbka, którą ktoś wystawił na prażące słońce. Powoli wyparowywała ze mnie woda, a wraz z nią życie.
  Percy uklęknął przede mną i wziął mnie w ramiona. Szlochałam cicho w resztki jego koszulki uważając na ranę, a on gładził mnie po plecach.
  - Wszystko będzie dobrze - powiedział ochryple. - Jesteśmy tu razem i wyjdziemy stąd razem.
  Przeniósł jedną rękę z moich pleców na zgięcie w kolanach i podniósł mnie gwałtownym ruchem. Następnie wstał z klęczek. Chciałam zaprotestować, jednakże głos uwiązł mi w gardle, więc tylko zapalczywie pokręciłam głową. Percy zignorował to i ruszył w drogę. Ciężko stawiał kroki. Widać było gołym okiem, że jest zmęczony, odwodniony i głodny w równym stopniu, co ja, ale zacisnął usta w cienką linię, a z jego oczu biła determinacja. 
  Po dłuższym czasie, Percy stawiał każdy krok coraz wolniej. Ramiona, w których mnie niósł drgały, co jakiś czas. Jego oczy o barwie morza wydawały się przygaszone i nie było w nich tyle uporu, co wcześniej, lecz cały czas brnął do przodu. Chciałam zejść, ale on zaprotestował i ścisnął mnie jeszcze mocniej. Mijaliśmy kolejne zakręty, aż wreszcie za jednym z nich ujrzeliśmy białe, wysokie drzwi. Percy przyśpieszył nieznacznie, i kiedy znalazł się przed nimi, otworzył je mocnym kopnięciem. Wszedł do środka. 
  W niewielkim pokoju, w którym się znaleźliśmy nie było okien i innych drzwi. Przy ścianie po lewej stała kanapa obita beżową skórą, po prawej również. Nad nimi wisiały czarno - białe zdjęcia jakiegoś miasta - chyba Barcelony - powieszone w grubych, czarnych ramkach na ciemno czerwonych ścianach. Ale to, co najważniejsze stało w centrum pokoju. Mianowicie stał tam długi mahoniowy stół uginający się pod ciężarem jedzenia i picia. Wokół niego stało kilka mahoniowych krzeseł, a na jednym z nich siedziała Afrodyta, olśniewająca urodą, jak zawsze.
  - Annabeth! Percy! W końcu jesteście! Czekałam na was. - Splotła dłonie. 
  Nie odpowiedziałam jej. Percy zresztą też. Zamiast tego zaniósł mnie na jedną z kanap i ułożył na niej delikatnie, po czym padł na podłogę z jasnych paneli. Bogini zerwała się z miejsca. Wzięła do rąk dwa dzbanki z wodą i podeszła do nas energicznym krokiem. Jeden dzbanek wręczyła mi, następnie kucnęła przy Glonomóżdżku i cienkim, powolnym strumieniem wlewała mu wodę do suchych ust. Pił ją łapczywie nie otwierając oczu. Widać było jak dobrze wpływa na niego płyn. Podciągnęłam się na łokciu i również zaczęłam pić. Woda była przyjemnie chłodna. Piłam ją wielkimi łykami, tak szybko, jak pozwalał na to dzbanek. Ściekała mi z kącików ust, ale nie zwracałam na to uwagi. Powoli, łyk za łykiem, opróżniłam całe naczynie. Usiadłam i poczułam, jak ciecz chlupocze mi żołądku.
  Percy otworzył oczy. Znów promieniowały mocą. Zaczął wstawać. Bogini miłości odsunęła się od nas z wyrazem zadowolenia na twarzy. Podziękowaliśmy jej, na co ona zareagowała machnięciem ręki.
  - Chodźcie do stołu - zaprosiła nas.
  Do stołu pełnego różnorodnych potraw podeszłam wraz z Percym. Gdy już usiedliśmy obok siebie, ogarnęłam wzrokiem blat. Stało na nim wszystko, co mogłam sobie wymarzyć. Od zwykłych kanapek z masłem orzechowym i dżemem oraz pizzy i cheeseburgerów, po pieczoną kaczkę, soczyste steki i dania tak wykwintne lub egzotyczne, że nie miałam na nie nazwy. Moje ręce same zaczęły nakładać jedzenie na talerz. Lądowało na nim wszystko po kolei. Afrodyta przyglądała nam się z niemal matczynym uśmiechem. Zdziwił mnie ten wyraz twarzy.
  Miałam do niej mnóstwo pytań, ale jedzenie było tak dobre, że nie chciałam przerywać. Percy również jadł wszystko jak leci. No, może nie do końca, bo właśnie przeżuwał któregoś z kolei cheeseburgera. W końcu poczułam się pełna. Lepiej. Miałam wrażenie, że zaraz pęknę. Brzuch bolał mnie, lecz mimo tego byłam w pełni usatysfakcjonowana. Gdy przeniosłam wzrok na Percy'ego, uznałam, że miał podobnie. A jednak coś go dręczyło.
  - Więc jesteś tu tylko po to, aby nas nakarmić. - Oparł łokcie na stole i złączył dłonie. - Nic więcej? 
  - Bardzo mi przykro, naprawdę. - Pokręciła głową. - Nie mogę nic więcej dla was zrobić. Ale zawsze możemy porozmawiać!
  - Super - oświadczył Percy.
  - Pomówmy o was. Jak wam się razem mieszka?
  Och, zapomniałam o tym wspomnieć. Razem z Percym mieszkam w mieszkaniu w akademiku. Zapewne nie zgadniecie, co studiuję. Tak, architekturę. Skąd wiedzieliście? Percy oczywiście studiuje coś związanego z morzem. Nie, nie jest to surfowanie. Jest to biologia morska. Kończył się nasz pierwszy rok na uczelni i szłam właśnie na ostatni wykład, kiedy zaatakowała mnie erynia. W ten oto sposób znaleźliśmy się tutaj. 
  - Cóż... Jest bardzo dobrze - odpowiedział jej Percy. W pełni się z nim zgadzałam.
  - Tylko tyle? No dobrze. - Afrodyta westchnęła. - Ach, kochani! Tak się cieszę, że nic wam nie jest. - Skierowała swój wzrok na Percy'ego. - Hm, nie całkiem. Nieźle cię urządziła ta hydra, Percy. Ale na szczęście masz taką wspaniałą dziewczynę. Wierz mi. Annabeth kocha cię z całego serca. Zresztą z tego, co widzę, z wzajemnością.
  Zarumieniłam się, podobnie jak Glonomóżdżek.
  - Jesteście moją ulubioną parą półbogów - ciągnęła bogini. - Mówię wam. Wszyscy się przy was chowają. Nawet moja córka, Piper i ten syn Jupitera, Jason. Wy tyle razem przeżyliście. Tak dużo misji, wojnę z Kronosem, wojnę z Gają, przeszliście przez Tartar, że też teraz ten głupi...
  Umilkła gwałtownie. Wiedziała coś. 
  - Wiesz, kto nas porwał, tak? - zapytałam. - A labirynt? I o co chodzi z tymi rymowankami? Dlaczego spotykamy bogów? Najpierw Hermes, teraz ty... O co w tym wszystkim chodzi i czemu nas to spotkało?
  Bogini wahała się przez chwilę. 
  - Nie - powiedziała w końcu. - Naprawdę, jest mi ogromnie przykro, jednakże nie mogę udzielić wam odpowiedzi na te pytania. Ani na żadne inne.
  - No jasne. - Westchnęłam.
  - Nie martw się, Annabeth.  To w rzeczywistości o wiele mniej skomplikowane niż sądzisz. Chociaż nie wiem, czy nawet Atena wpadłaby na taki pomysł, jak ten.
  - Czy to sprawka bogów? - zapytał Percy.
  - Nie wiem. Nie mogę powiedzieć. - Afrodyta była wyraźnie zmieszana.
  Zmarszczyłam brwi. Bogowie to zrobili? Wątpię. A może? Jeśli tak to, w jakim celu? I czemu nasi boscy rodzice na to pozwolili? Rozkaz musiałby wyjść od Zeusa. Ale tutaj powraca pytanie - dlaczego?
  - Ale, ale. Mam coś dla was - oświadczyła bogini po chwili niezręcznej ciszy. - Wprawdzie to tylko plecaki z jedzeniem i piciem, lecz jestem pewna, że wam się przydadzą.
  Mówiąc to wyciągnęła spod stołu dwa duże, czarne jak noc plecaki. Podała nam je. Widząc rozmiar plecaka, oczekiwałam dużego ciężaru, ale okazał się niespodziewanie lekki. Inaczej sprawy przybrały obrót u Percy'ego. Kiedy przyjął swój plecak stęknął i prawie upuścił go na ziemię.
  - Bogowie - zaklął. - To waży ze dwadzieścia kilogramów. Co tam jest?
  - Woda. - Afrodyta wzruszyłam ramionami. - Niestety, nie możecie tu zostać dłużej. Chciałabym zaproponować wam nocleg. Te kanapy wydają się być bardzo wygodne. Ale nie mogę tego zrobić. 
  - Dlaczego? - spytałam.
  - Nie mogę powiedzieć - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
  - Okay.
  Bogini przysiadła i otworzyła klapę w podłodze, której wcześniej nie zauważyłam. Wrzuciłam do plecaka "Poradnik...", a także pas i pokarm bogów. Z tego, co wiem, krew gorgony była w kieszeni bluzy Percy'ego. Wstałam od stołu i zarzuciłam plecak na plecy. Mój chłopak uczynił to samo.
  - Do zobaczenia, moi drodzy! - Pożegnała się z nami słodkim głosikiem Afrodyta. 
  Z otworu w podłodze było widać drabinę prowadzącą w dół, po której zeszłam pierwsza. Chwilę później dołączył do mnie Percy. Klapa nad nami zamknęła się odcinając jednocześnie dopływ światła. Jednak zanim przyzwyczaiłam oczy do ciemności, rozbłysło światło. Jego źródłem okazały się lampy naftowe wiszące na drewnianych wzmocnieniach oddzielonych, co kilka metrów. Na ścianach... Nie, nie na ścianach. To przypominało węgiel. Hmm, wygląda na to, że wylądowaliśmy w jakiejś starej kopalni węgla. No, więc na węglu widniały znaki Dedala, co oznaczało, że dalej byliśmy w Labiryncie. Znakomicie.
  - Wiesz, co? - Odezwał się Percy. -  Ten tunel - czy kopalnia - wygląda całkiem bezpiecznie. Nie wiem jak ty, ale ja bym się przespał.
  Przytaknęłam. Potrzebowaliśmy snu. Mnie samej oczy się zamykały. Odłożyliśmy, więc nasze plecaki i ułożyliśmy się na ziemi. Ja z głową na ramieniu Percy'ego, on obejmując mnie jedną ręką.
  - Dobranoc - powiedział szeptem i pocałował mnie w czoło.
  - Dobranoc - również odpowiedziałam mu szeptem.
  Po raz pierwszy poczułam się bezpieczna i szczęśliwa, odkąd obudziłam się w wielkiej jaskini. Dopasowałam oddech do jego oddechu i po chwili zasnęłam. Śniła mi się piękna kobieta. Jej długie, brązowe włosy spływały na jedno ramię. Miała miodowe oczy, jasną cerę i wydatne usta. Na sobie miała grecką tunikę i sandały. Chciałam lepiej przyjrzeć się jej twarzy, gdyż pozostawała jakby za mgła. Gdy próbowałam to zrobić, jej twarz zastygła w okrutną, przerażającą maskę.
  Obudziłam się ciężko dysząc. Obok mnie nie było Percy'ego.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 6

Rozdzial 6
Percy

  Przed nimi pojawiła się Steno. Włożyłem do kieszeni rękę i wyciągnąłem Orkana w postaci długopisu. Węże na głowie gorgony były tak samo intensywnie zielone jak zapamiętałem. Jej nogi koguta przykrywała sukienka w kwiaty. Na biodrach miała założony szeroki pas, do którego miała przypięty termos i batoniki w srebrnej folii. Uśmiechnęła się szeroko na nasz widok i powiedziała:
  - Percy, Annabeth! Witajcie moi znajomi! Jaka szkoda, że muszę was zabić.
  - Cześć Steno! – przywitałem się. – A gdzie się podziewa twoja siostra, jeśli można wiedzieć?
  - Ach, nie martw się o nią. Może jeszcze ją spotkacie. Oczywiście o ile przeżyjecie.
  - Nie chcę ci psuć humoru, ale nas jest dwoje, a ty jesteś jedna.
  - Nie chcę ci psuć humoru, chłoptasiu, ale oboje jesteście ranni i z tego co widzę, tylko ty masz broń. – Uśmiechnęła się szyderczo.
  No tak, cenna uwaga. Ale wciąż możemy ją pokonać. Ja sam zabijałem ją i jej siostrę, Euryale, mnóstwo razy. A teraz mam jeszcze Annabeth do pomocy.
  - O to bym się nie martwił – odparłem. – Jeśli mogę wiedzieć, co masz przypięte do pasa?
  - Och, a po co ci to wiedzieć? Zaraz umrzesz, ty i twoja panienka, i  to ci się już nie przyda. Lecz jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, jest do pokarm bogów.
  Annabeth ścisnęła mocniej moją dłoń. Była jakoś mało rozmowna. Zwykle to ona rozmawiała z potworami.
  - A na co potworowi nektar i ambrozja? – spytałem.
  - Bogowie – mruknęła. – Będziemy tak stać i ględzić czy zaczniemy walczyć?
  - Jak sobie chcesz – odpowiedziałem i ruszyłem do ataku.
  Zdjąłem zatyczkę z Orkana i miecz błysnął niebiańskim spiżem. Węże na głowie gorgony, jak dotąd spokojne, teraz zasyczały i splunęły mi jadem w twarz. Odchyliłem się w bok i obciąłem węże po prawej stronie głowy Steno. Teraz to ona zasyczała i rzuciła się na mnie. Nim zdążyłem zareagować, uczepiła się mnie, tnąc moje ciało pazurami. Strasznie mocno do pnie przywarła. Próbowałem ciąć ją Orkanem, ale skutecznie blokowała mi ruchy.
  W czasie tej szarpaniny, Annabeth podeszła od tyłu do gorgony przyczajona, jak lwica podczas polowania. Choć była upiornie blada, miała podkrążone oczy, zdarty policzek i poczochrane włosy, wyglądała przepięknie, jak zawsze. Jej piękne szare oczy jaśniały inteligencją. Czasami, gdy była mocno zamyślona albo rozwiązywała jakąś niesamowicie trudną zagadkę, przypominała swoją matkę, Atenę.
  Skup się, Percy, upomniałem sam siebie. Jak już wspominałem, Annabeth podeszła od tyłu do siostry Meduzy i z szybkością geparda zerwała pas z gorgony. Tym sposobem rozluźniła jej uścisk i odsunęła ją trochę ode mnie. Wbiłem jej w brzuch i Steno padła na podłogę. Po kilku sekundach została z niej tylko garstka pyłu. I dwie gliniane buteleczki. No tak. Krew gogrgony.
  - Potwór odesłany z powrotem do Tartaru.  – Odetchnąłem z ulgą.
  Przeniosłem wzrok na Annabeth. Stała przy pochodni wpatrzona w pas i marszczyła brwi. Podniosłem buteleczki i wsadziłem je do kieszeni bluzy. Następnie podszedłem do Annabeth i objąłem ją w pasie. Drgnęła zaskoczona, ale po chwili rozluźniła się i oparła o mnie plecami. Rana na mojej piesi mocno mnie zapiekła i gwałtownie wciągnąłem powietrze.
 - O jeny, zapomniałam o twojej ranie. Przepraszam – zreflektowała się.
  Annabeth odpięła od pasa termos z netkarem i batonik z ambrozją, po czym schyliła się i odłożyła pas na kamienną podłogę. Potem odwróciła się do mnie. Podała mi termos, a sama otworzyła batonik. Spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem, jakby oceniała moje obrażenia. Oprócz pamiątki po spotkaniu z hydrą, miałem liczne zadrapania na rękach, brzuchu i szyi. Chyba nie muszę mówić, że moje ubrania były podziurawione. Właściwie z koszulki zostały już tylko strzępy, ale lepsze takie ubranie, niż żadne.
  Annabeth oderwała kawałek ambrozji i włożyła mi go do ust. Sama oderwała sobie kawałek o połowę mniejszy od mojego. W miarę jedzenia ambrozji po moim ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Żywność bogów miała smak jajecznicy zrobionej przez Annabeth. Przyjrzałem się mojej dziewczynie. Jej skóra przybrała zdrowy kolor, sińce pod oczami zniknęły, tak samo, jak otarcie na policzku. Rana na przedramieniu także zniknęła, lecz zostawiła po sobie bliznę cienką i bladoróżową.
  Spojrzałem na siebie. Zadrapania zniknęły i ogólnie czułem się lepiej, lecz rana na klatce piersiowej jak była, tak jest. Jasne, ból nieco zelżał, ale rana się nie zrosła. Ciężki przypadek. Oczywiście miałem krew gorgony, ale nie chciałem ryzykować. Krew z lewej połowy ciała leczyła z wszelkich ran i chorób, a ta z prawej połowy gwarantowała szybką i bezbolesną śmierć. A może na odwrót...? Tak czy inaczej wolałem nie ryzykować.
  Annabeth przyjrzała się mojej ranie.
  - Hmm... Miałam złudną nadzieję, że po ambrozji rana zniknie.
  - A w tej twojej książce nie piszą, jak się tego pozbyć?
  - Piszą, ale nie mamy odpowiednich materiałów. Jak zresztą widzisz, nie mamy prawie niczego.
  - Myśl pozytywnie. Jak to nie mamy? A Orkan, ambrozja, nektar, krew gorgony...
  - Krew gorgony?
  - ... książkę, pas. Właśnie, pas. Dlaczego mu się tak przyglądałaś?
  - Sam zobacz.
  Podała mi pas. Obejrzałem go z jednej i drugiej strony, ale nie zauważyłem niczego wyjątkowego. Zwykły brązowy pas ze skóry.
  - Ale tu nic nie ma. – Annabeth przewróciła oczami i palcem wskazała mi miejsce na pasie.
  Przyjrzałem się wskazanemu miejscu dokładniej. Było tam coś napisane. Podszdłem bliżej do pochodni, aby lepiej widzieć. „Najecie się do syta, w miejscu, gdzie przebywa Afrodyta”. Zmarszczyłem brwi i oddałem pas Annabeth.
  - Więc mamy szukać Afrodyty, tak? – zapytałem.
  - Na to wygląda – odparła.
  Mieliśmy do wyboru dwie drogi. Jedna była kontynuacją kamiennego tunelu z pochodniami, za to druga była długim korytarzem, ze ścianami pomalowanymi na różowy, miodowymi panelami i zwisającymi z sufitu lampami okrytymi fioletowym abażurem. Z korytarza unosił się zapach jaśminu, kwiatów i ciasteczek.
  - To zbyt oczywiste – stwierdziła Annabeth.
  - Lepsze to niż ten tunel. – Wzruszyłem ramionami.
  - Wiesz, wcale nie mam ochoty na spotkanie z Afrodytą, ale jeśli tam ma być jedzenie, to mam ochotę tam pobiec.
  - Więc chodźmy.

  Zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy pastelowym korytarzem.

Rozdział 5

Rozdzial 5
Percy

  Kiedy się ocknąłem poczułem przenikliwy ból w klatce piersiowej i jakiś ciężar na ramieniu. Otworzyłem oczy. Ból powodowała długa, płytka rana, a ciężarem na ramieniu okazała się głowa Annabeth.
  Powoli podniosłem głowę na zesztywniałej szyi. Ostrożnie podłożyłem dłoń pod policzek Annabeth i delikatnie położyłem jej głowę na kamienną podłogę. Powoli usiadłem i syknąłem poczuwszy bolesne szarpnięcie w okolicach klatki piersiowej. Spojrzałem na nią. Okazało się,  że moja rana, która już się trochę zasklepiła, otworzyła się i popłynęła z niej ropa. Powoli przypomniałem sobie skąd ją mam.
  Hmm... Walczyłem z hydrą. Gdy odcinałem jej głowy jeden ząb mnie drasnął. Niby nic, ale gdy wszedłem pod potwora i dźgnąłem go w brzuch, z jego wnętrza wypłynęła żółć. Na mnie skapnęła ledwie kropelka, ale to wystarczyłoby, aby mnie uśmiercić. Więc dlaczego jeszcze żyję?
  Przeniosłem wzrok na Annabeth i wydałem zduszony okrzyk. Leżała w kałuży krwi, która jak się domyśliłem wypływała z jej ręki. Widniało na niej kilkunastocentymetrowe rozcięcie. Obok leżał zakrwawiony Orkan - którego schowałem do kieszeni - i jakaś książka otwarta na stronie tytułowej. Wziąłem ją do rąk i przeczytałem tytuł. "Poradnik zdrowia dla herosa"? No dobra. Pod spodem było coś jeszcze napisane. Pismo było koślawe i pochylone, zapisane niebieskim tuszem. Napis głosił: "Tam znajdziesz zdrowie, gdzie węże rosną na głowie". Oookej. Później zastanowię się, co to znaczy.
 Spojrzałem znów na Annabeth. Co zrobić? Obudzić ją? A może poczekać aż sama to zrobi?   Chyba to drugie. Nie wiem. Mój glonomóżdżkowy umysł nie ma w sobie informacji, co zrobić w takim wypadku. Postanowiłem poczekać.
  Rozejrzałem się po miejscu, w którym się znaleźliśmy. Był to długi kamienny tunel z oświetlającymi go pochodniami. Jak w podziemiu jakiegoś zamku. Ściany, sufit, podłoga. Wszystko to było z kamieni. Na jednej ze ścian dostrzegłem błysk. Przyjrzałem się dokładniej. Delta. Czyli jesteśmy w Labiryncie. Znakomicie. Wystarczy czekać aż zaatakują nas potwory albo pomrzemy z braku jedzenia.
  Jedzenie. Mój żołądek skomentował to słowo wypowiedziane w myślach głośnym burczeniem. Ostatnim razem jadłem coś przed atakiem Erynii, jeśli tak można nazwać rozwiązywanie krzyżówek. Tak, zdecydowanie przydał by się cheeseburger albo pizza. Lecz jeszcze bardziej przydatne były by ambrozja lub nektar, gwarantujące nam zdrowie.
 "Zdrowie znajdziesz...". Czy może chodzić o pokarm bogów? Yhm, to raczej pewne. Brawo, punkt dla ciebie Sherlocku. Ale o co chodzi z tymi wężami na głowie?
  Annabeth drgnęła i jęknęła przeciągle. W pośpiechu doskoczyłem do niej i wziąłem jej dłoń w swoje dłonie.
  -Annabeth? Obudź się, proszę.
  Zamrugała powiekami i po chwili skierowała swoje burzowe oczy na moją twarz.
  - Percy. Dzięki bogom, że nic ci nie jest.
  Zgoda, nie wyglądałem najlepiej, lecz ona chyba jeszcze gorzej. Przede wszystkim była upiornie blada. Miała też mocno podkrążone oczy, jakby zawaliła kilka nocy pod rząd. Krótko mówiąc wyglądała jak wampir.
  - I ty martwisz się o mnie? - spytałem. - Bez obrazy, ale spójrz na siebie.
  Zmarszczyła brwi.
  - No dobra, ale to nie ja miałam w sobie żółć hydry, którą na szczęście udało mi się w sporej części usunąć.
  - Właśnie. Jakim cudem?
  - Za chwilę ci powiem, tylko pomóż mi usiąść.  
  Puściłem jedną ręką jej dłoń i podparłem jej plecy. Następnie przysunęliśmy się do ściany i oparliśmy się o nią. Objąłem Mądralińską ramieniem. Każdy ruch sprawiał mi ból, ale się nie skarżyłem. Byłem już w o wiele poważniejszych stanach.
  - Percy, podaj mi książkę - poprosiła.
  Gdy to uczyniłem zaczęła opowiadać co się wydarzyło odkąd wpadliśmy do Labiryntu. Przysłuchiwałem się temu z podziwem. Więc Annabeth rozcięła sobie rękę prawie do kości, żeby mnie uratować. Wow. Lepszej dziewczyny nie mogłem sobie wymarzyć.
  - No, więc tak to było -powiedziała. - Ale teraz jesteśmy w tym tunelu.
  - Labiryncie - poprawiłem ją i wskazałem dłonią na znak Dedala jaśniejący w oddali.
  - Och, świetnie. No i jeszcze jest ta książka - wskazała głową "Poradnik...". - Na stronie tytułowej jest... 
  - Wiem. Przeczytałem - przerwałem jej. - Jeśli chodzi o to "zdrowie", myślę, że może to być nektar lub ambrozja. Albo i to, i to.
  Pokiwała głową zamyślona.
  - Tak, masz rację.  A jeśli chodzi o węże rosnące na głowie... Myślę, że chodzi o Gorgony.  
  - Ach, tak. Faktycznie. Ale co teraz? Mamy ich szukać czy jak?
  - Nic nie zdziałamy siedząc tu. 
  Annabeth zaczęła wstawać, więc ja również. Zachwiała się niebezpiecznie, ale w porę ją złapałem. Przylgnęła do mnie, jakby chciała sprawdzić czy jestem prawdziwy. Objąłem ją, a ona mnie. Podniosła głowę, a wtedy pocałowałem ją.
  Po dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie. Annabeth uśmiechała się szeroko. Ja również. 
  - No dobra. Prawo czy lewo?
  Pokręciła głową.
  - Ty wybieraj.
  - No to w prawo.
  Ruszyliśmy tunelem trzymając się za ręce. Wydawało mi się, że ciągnie się w nieskończoność. 
  Kiedy wreszcie doszliśmy do rozwidlenia dróg powiedziałem:
  -Znając nasze szczęście, pewnie zza rogu wyskoczy Gorgona.
  Moje słowa okazały się prorocze.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 4

Rozdzialł 4
Annabeth

 Percy padł na kolana. Szybko uklękłam koło niego, ale nie wiedziałam co mam robić. Nie miałam nektaru, ani ambrozji. Nie mieliśmy nic poza mieczem Percy'ego oraz paczką od Hermesa.
 Paczka od Hermesa! Bóg wspominał coś o książkach o zdrowiu. Oderwałam się od podłogi zostawiając mojego Glonomóżdżka, który padł na kamienną posadzkę twarzą, drgając spazmatycznie. Przesyłka leżała kilka metrów od niego. Podbiegłam do niej, wzięłam do rąk i zdarłam z niej brązowy papier, który zaszeleścił głośno. Odrzuciłam go na posadzkę i przyjrzałam się przesyłce. Rzeczywiście była to książka. Jej okładka była zrobiona ze skóry, która w świetle pochodni miała kolor zwiędłych chabrów. Widniał na niej misternie zdobiony, złoty napis. "Poradnik zdrowia dla herosa" głosił tytuł w grece. 
 Percy jęknął przeciągle, więc szybko wróciłam do niego. Uklękłam obok niego i przewróciłam na plecy. Jego rana zmieniła się; wypływała z niej teraz ropa. Otworzyłam poradnik i przeszłam do spisu treści. Z ulgą odkryłam, że jest zapisany po grecku. Przynajmniej nie będę musiała użerać się z dysleksją.
 Cyklopy... Erynie... Gorgony... Jest! Hydra. Strona dwieście czterdziesta siódma. Gdy już znalazłam właściwą stronę, patrzyłam na rysunek wielogłowego stwora. Przerzuciłam strony dalej. Opis, występowanie, rodzice. Żółć hydry. Zaczęłam czytać.
 "Po pokonaniu potwora Herakles rozciął tułów bestii, patrosząc cielsko. Dostał się do żółci monstrum i wykorzystał ją do zatrucia swych strzał. Dzięki temu każda zadana nimi rana, nawet powierzchowna, prowadziła do śmierci." Tak, tak. To wiem. Ale co z antidotum? Może go nie ma? Jeśli Percy umrze... Nie, nie mogę tak myśleć. 
 Przerzuciłam kilka kartek. Na stronie dwieście pięćdziesiątej dziewiątej nagłówek głosił: "Według niektórych źródeł, żółć potwora można usunąć z organizmu w znacznym stopniu krwią ukochanej osoby. Lecz i wtedy trzeba przygotować odtrutkę z...". Krwi ukochanej osoby. Nie miałam wyboru musiałam coś sobie rozciąć. Nie będzie to zbyt przyjemne, ale inaczej Percy trafi z biletem w jedną stronę do Podziemia. Optymistyczna wizja przyszłości, nie ma co. 
 Wsadziłam rękę do kieszeni Percy'ego, w której powinnam znaleźć Orkana. Chłopak drgał coraz bardziej, pojękując i mamrocząc przy tym. Kilka razy wydawało mi się, że usłyszałam swoje imię. Serce mi się krajało, gdy tak na niego patrzyłam. Zapragnęłam skulić się i płakać, lecz musiałam być dzielna, dla niego. Zacisnęłam drące wargi. Wyciągnęłam długopis i zdjęłam z niego zatyczkę. Usłyszałam tak dobrze znane mi kliknięcie i w mojej dłoni pojawił się lśniący miecz z niebiańskiego spiżu. Leżał w niej zadziwiająco dobrze, a na pewno lepiej niż się spodziewałam. 
 Podciągnęłam rękaw mojej bluzki do łokcia. Przyłożyłam ostrze miecza do przedramienia. Odetchnęłam głęboko i zagłębiłam miecz w skórze. Starałam się nie krzyczeć, gdy czułam przeszywający ból. Percy musiał cierpieć o wiele bardziej ode mnie, lecz nie mogłam powstrzymać cichego jęknięcia, które wydobyło się z mych ust. 
 Wypuściłam Orkana z ręki. Upadł na kamienie z głośnym brzdękiem.Odważyłam się spojrzeć na ranę. Była ona głębsza niż się spodziewałam. Miała około piętnastu centymetrów. Krew wylewała się z niej obficie, kapiąc na podłogę i barwiąc ją na czerwono. 
 Przeniosłam rękę nad klatkę piersiową Percy'ego, tak żeby moja krew spływała na jego ranę, która po chwili zaczęła skwierczeć i żółta barwa powoli ustępowała. Wkrótce jego rana wyglądała tak samo jak moja.  Z tą różnicą, że z mojej rany nadal wylewała się krew. Nie przejmowałam się tym.
 Mój Glonomóżdżek przestał drgać i pojękiwać. Oddychał teraz równomiernie. Wiedziałam, że żółć potwora jeszcze nie całkiem usunęła się z organizmu, lecz dało się to zrobić. Musimy tylko dostać się do Obozu Herosów i poprosić Chejrona o pomoc. No właśnie, w tym problem. Zanim dotrzemy do Obozu mogą stać się różne złe rzeczy. 
 Percy poruszył się delikatnie. Spojrzałam na jego twarz i stwierdziłam, że zasnął. W kąciku jego ust pojawiło się trochę śliny. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmienią. Ja też potrzebowałam snu, ale pewnie niedługo i tak zemdleję z powodu utraty dużej ilości krwi. Z tym optymistycznym akcentem zerknęłam na "Poradnik zdrowia dla herosa".
 Z ciekawości wzięłam książkę do rąk. Otworzyłam ją na stronie tytułowej. Ze zdziwieniem odkryłam, że jest tam coś napisane.
 - "Tam znajdziesz zdrowie, gdzie węże rosną na głowie" - przeczytałam na głos. - Co to ma znaczyć?
 Nie zdążyłam się nad tym zastanowić. Zakręciło mi się w głowie i poczułam, jak ciążą mi powieki. Ułożyłam się obok Percy'ego i położyłam głowę na jego piersi. Ostatnie co zapamiętałam, to płomienie tańczące na pochodni i ciepło mojego chłopaka.

*******************************************************
No i mamy rozdział czwarty! W miarę możliwości prosiłabym o komentowanie postów. Nawet nie wiecie jak mnie to motywuje :)
Pozdrawiam wszystkich czytelników! :*