Rozdzial 5
Percy
Kiedy się ocknąłem poczułem przenikliwy ból w klatce piersiowej i
jakiś ciężar na ramieniu. Otworzyłem oczy. Ból powodowała długa, płytka rana, a
ciężarem na ramieniu okazała się głowa Annabeth.
Powoli podniosłem głowę na zesztywniałej szyi. Ostrożnie podłożyłem
dłoń pod policzek Annabeth i delikatnie położyłem jej głowę na kamienną
podłogę. Powoli usiadłem i syknąłem poczuwszy bolesne szarpnięcie w okolicach
klatki piersiowej. Spojrzałem na nią. Okazało się, że moja rana, która
już się trochę zasklepiła, otworzyła się i popłynęła z niej ropa. Powoli
przypomniałem sobie skąd ją mam.
Hmm... Walczyłem z hydrą. Gdy odcinałem jej głowy jeden ząb mnie
drasnął. Niby nic, ale gdy wszedłem pod potwora i dźgnąłem go w brzuch, z jego
wnętrza wypłynęła żółć. Na mnie skapnęła ledwie kropelka, ale to wystarczyłoby,
aby mnie uśmiercić. Więc dlaczego jeszcze żyję?
Przeniosłem wzrok na Annabeth i wydałem zduszony okrzyk. Leżała w
kałuży krwi, która jak się domyśliłem wypływała z jej ręki. Widniało na niej
kilkunastocentymetrowe rozcięcie. Obok leżał zakrwawiony Orkan - którego
schowałem do kieszeni - i jakaś książka otwarta na stronie tytułowej. Wziąłem
ją do rąk i przeczytałem tytuł. "Poradnik zdrowia dla herosa"? No
dobra. Pod spodem było coś jeszcze napisane. Pismo było koślawe i pochylone,
zapisane niebieskim tuszem. Napis głosił: "Tam znajdziesz zdrowie, gdzie
węże rosną na głowie". Oookej. Później zastanowię się, co to znaczy.
Spojrzałem znów na Annabeth. Co zrobić? Obudzić ją? A może poczekać
aż sama to zrobi? Chyba to drugie. Nie wiem. Mój glonomóżdżkowy umysł
nie ma w sobie informacji, co zrobić w takim wypadku. Postanowiłem poczekać.
Rozejrzałem się po miejscu, w którym się znaleźliśmy. Był to długi
kamienny tunel z oświetlającymi go pochodniami. Jak w podziemiu jakiegoś zamku.
Ściany, sufit, podłoga. Wszystko to było z kamieni. Na jednej ze ścian dostrzegłem błysk. Przyjrzałem się dokładniej. Delta. Czyli jesteśmy w
Labiryncie. Znakomicie. Wystarczy czekać aż zaatakują nas potwory albo pomrzemy
z braku jedzenia.
Jedzenie. Mój żołądek skomentował to słowo wypowiedziane w myślach
głośnym burczeniem. Ostatnim razem jadłem coś przed atakiem Erynii, jeśli tak
można nazwać rozwiązywanie krzyżówek. Tak, zdecydowanie przydał by się
cheeseburger albo pizza. Lecz jeszcze bardziej przydatne były by ambrozja lub
nektar, gwarantujące nam zdrowie.
"Zdrowie znajdziesz...". Czy może chodzić o pokarm bogów?
Yhm, to raczej pewne. Brawo, punkt dla ciebie Sherlocku. Ale o co chodzi z tymi
wężami na głowie?
Annabeth drgnęła i jęknęła przeciągle. W pośpiechu doskoczyłem do
niej i wziąłem jej dłoń w swoje dłonie.
-Annabeth? Obudź się, proszę.
Zamrugała powiekami i po chwili skierowała swoje burzowe oczy na
moją twarz.
- Percy. Dzięki bogom, że nic ci nie jest.
Zgoda, nie wyglądałem najlepiej, lecz ona chyba jeszcze gorzej.
Przede wszystkim była upiornie blada. Miała też mocno podkrążone oczy, jakby
zawaliła kilka nocy pod rząd. Krótko mówiąc wyglądała jak wampir.
- I ty martwisz się o mnie? - spytałem. - Bez obrazy, ale spójrz na
siebie.
Zmarszczyła brwi.
- No dobra, ale to nie ja miałam w sobie żółć hydry, którą na
szczęście udało mi się w sporej części usunąć.
- Właśnie. Jakim cudem?
- Za chwilę ci powiem, tylko pomóż mi usiąść.
Puściłem jedną ręką jej dłoń i podparłem jej plecy. Następnie
przysunęliśmy się do ściany i oparliśmy się o nią. Objąłem Mądralińską
ramieniem. Każdy ruch sprawiał mi ból, ale się nie skarżyłem. Byłem już w o
wiele poważniejszych stanach.
- Percy, podaj mi książkę - poprosiła.
Gdy to uczyniłem zaczęła opowiadać co się wydarzyło odkąd wpadliśmy
do Labiryntu. Przysłuchiwałem się temu z podziwem. Więc Annabeth rozcięła sobie
rękę prawie do kości, żeby mnie uratować. Wow. Lepszej dziewczyny nie mogłem
sobie wymarzyć.
- No, więc tak to było -powiedziała. - Ale teraz jesteśmy w tym
tunelu.
- Labiryncie - poprawiłem ją i wskazałem dłonią na znak Dedala
jaśniejący w oddali.
- Och, świetnie. No i jeszcze jest ta książka - wskazała głową
"Poradnik...". - Na stronie tytułowej jest...
- Wiem. Przeczytałem - przerwałem jej. - Jeśli chodzi o to
"zdrowie", myślę, że może to być nektar lub ambrozja. Albo i to, i
to.
Pokiwała głową zamyślona.
- Tak, masz rację. A jeśli chodzi o węże rosnące na głowie...
Myślę, że chodzi o Gorgony.
- Ach, tak. Faktycznie. Ale co teraz? Mamy ich szukać czy jak?
- Nic nie zdziałamy siedząc tu.
Annabeth zaczęła wstawać, więc ja również. Zachwiała się
niebezpiecznie, ale w porę ją złapałem. Przylgnęła do mnie, jakby chciała
sprawdzić czy jestem prawdziwy. Objąłem ją, a ona mnie. Podniosła głowę, a
wtedy pocałowałem ją.
Po dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie. Annabeth uśmiechała
się szeroko. Ja również.
- No dobra. Prawo czy lewo?
Pokręciła głową.
- Ty wybieraj.
- No to w prawo.
Ruszyliśmy tunelem trzymając się za ręce. Wydawało mi się, że
ciągnie się w nieskończoność.
Kiedy wreszcie doszliśmy do rozwidlenia dróg powiedziałem:
-Znając nasze szczęście, pewnie zza rogu wyskoczy Gorgona.
Moje słowa okazały się prorocze.
Rozdział fajny, ale za krótki :/ ogl cenie w Tobie to, że dodajesz szybko rozdziały, mam nadzieję, że następny pojawi się bardzo szybko, czekaam :)
OdpowiedzUsuńKasia
zajebiście piszesz i wgl. zajebisty blog :D / CW
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuń