ROZDZIAŁ 11
ANNABETH
Dwunastu olimpijczyków siedziało na swoich tronach. Stałam na przeciwko nich, podczas gdy oni wpatrywali się w coś za mną. Większość miała miny obojętne, a raczej starała się takie mieć. Wielu z nich konciki ust biegły w dół lub w ich oczach było widać współczucie. Na boskim obliczu Ateny malowała się niemal rozpacz.
Kierowana ciekawością obróciłam się i na ten widok stanęło mi serce. Percy klęczał pochylając się nad kimś. Smutek, cierpienie, udręka - nigdy nie widziałam tych emocji razem na jego wesołej twarzy. Wykrzywiały ją prawie nie do poznania. Przyjrzałam się osobie nad którą klęczał i z trwogą odkryłam, że to ja. Usta miałam sine, skórę bladą, Percy trzymał mnie za rękę, a jego łzy ciekły na moją twarz.
- Nie! - chciałam krzyknąć i podbiec do niego, a następnie przytulić i zapewnić, że nic mi nie jest i jestem przy nim. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło - jak zawsze. Powinnam się już tego nauczyć.
- Annabeth! Obudź się!
I sen rozwiał się w mgłę.
Otworzyłam narządy wzroku i Percy zdjął ręce z moich ramion. Usiadłam i momentalnie oczy zaczęły piec mnie od dymu. Dymu wydobywającego się z dwumetrowych płomieni. Wtem runęła na nie fala wody. Każdy normalny pożar by już zgasł, ale ten zrobił to tylko na chwilę. Zgliszcza jakby pochłonęły wodę, a ogień powstał tym razem jeszcze wyższy.
Percy posłał mi skonsternowane spojrzenie i spytał:
- Masz może jakiś lepszy pomysł?
- Chwilowo nie. - Byłam równie zagubiona jak on.
- Tak też myślałem.
Jak ugasić ogień, który był chyba magiczny?
Olśniło mnie. Przecież przez otaczający nas pożar powinniśmy wyparować z gorąca, a jednak w pomieszczeniu wciąż panowała temperatura pokojowa.
Zerwałam się z łóżka i podeszłam do ognia spokojnym krokiem.
- Annabeth, co ty robisz? - Percy był pełen niepokoju.
Wyciągnęłam rękę i zanim cokolwiek zdążyło mnie powstrzymać - Percy, mój własny lęk - wsadziłam ją do ognia. Tak jak myślałam, on nie parzył. Wysunęłam rękę z ognia i przyjrzałam się jej. Wyglądała dokładnie tak samo jak wcześniej. Skrawek bluzy nie zajął się ogniem.
Percy stanął obok mnie i wykonał tę samą czynność. Zdziwiony uniósł brwi.
- Możemy ot tak, poprostu przez niego przejść?
- Na to wygląda.
Założyłam mój plecak i przeszłam przez ogień. Jedyne co czułam, to lekkie łaskotanie. Dołączył do mnie Percy i wyszliśmy na korytarz. Panował tam dziwny, trochę przerażający wręcz spokój. Zapewne cisza przed burzą.
Moja intuicja się nie myliła. Z dołu usłyszeliśmy zatrważający krzyk małego dziecka. Od razu rzuciliśmy się ku schodom i zbiegliśmy po nich tak szybko, jakby się paliło. Co oczywiście było prawdą. Wpadliśmy do salonu i ujrzeliśmy smoka. Co prawda był niewielkich rozmiarów, ale narobił niezłego spustoszenia. Prawie wszystkie meble trawił ogień. Akurat w tym momencie ział ogniem na krzesło, które natychmiast się nim zajęło. Dziwne było to, że wiszące obok zasłony nie zrobiły tego samego. Najwyraźniej płonęło tylko to, na co smok zionął. To chyba dobrze.
Nagle za smokiem stanęła Lucy i rozbiła mu jedną ze swoich gitar na głowie. Przypomniało mi to Rachel, która rzuciła szczotką do włosów w Kronosa. Za Lucy stała Cat. Smok skierował swoje czerwone ślepia na nie, a jego czarne ciało napieło się. Percy wyciągnął miecz i rzucił się na niego, a ja pobiegłam do Lucy i Cat. Złapałam małą w objęcia i odbiegłam z nią w miarę bezpieczne miejsce. Krzyczałam do Lucy, aby zrobiła to samo, lecz ona stała dalej niczym zahipnotyzowana. I zanim Percy odciął potworowi łeb, ten zamachnął się łąpą z wielkimi szponami i zamachnął się na Lucy, poczym rozsypał się w pył. Lucy upadła na podłogę niczym szmaciana lalka, a jej biała koszulka zaczęła nabierać czerwonego koloru.
************************************
Przepraszam, że taki krótki. Najważniejsze, że jest :D
Co za szalony, szalony... i co by tu dać? Ogień czy świat :)
OdpowiedzUsuńRany, prawie dostałam zawału serca gdy Annabeth włożyła rękę do ognia - jakby jej się spaliła, nie darowałabym :)
I co z Lucy? Czyżby miała umrzeć :( ?
Weny! :)
Super piszesz, ja dopiero zaczynam. Kiedy next?
OdpowiedzUsuńFajneee. Co z następnym?
OdpowiedzUsuńJuju, ale mi serce mocno zabio jak Ann włożyła rękę do ognia, myślałam że ją spali xD ciekawe czy Lucy umrze. Rozdział cudowny. Przeczytałam cały blog i po prostu jest :Ohhhh, Ahhhh, Omomom *-*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie : http://lost-in-dreamsss.blogspot.com/
Astoria